– Widziałem nagrania waszych okrętów ostrzeliwujących wrota na Sancere.
– Zrobiliśmy to, by osłabić moc kolapsu. A skoro mowa o nagraniach dostarczonych na Heradao: przecież na nich nie ma okrętów Sojuszu.
– To prawda – przyznał Boyens, wbijając wzrok w podłogę. – Ale byliście w stanie to zrobić. Tak wtedy uważaliśmy. Wspomniał pan Obcych, tyle że oni nigdy nie doprowadzili do kolapsu wrót w sektorach przygranicznych. Skoro chcieli nas zaatakować, dlaczego wybrali cel leżący tak daleko od ich terytorium?
Tu chodzi o coś poważnego, uznał Geary po zakończeniu przesłuchania. O coś poważniejszego nawet od oskarżania Sojuszu o spowodowanie kolapsów wrót na Kaliksie i Sancere. Sprawa dotyczyła sposobu myślenia Syndyków o obcej rasie. Nie potrafił tego jeszcze sprecyzować, lecz idea zaczynała mu się już krystalizować w zakamarkach umysłu.
Potrzebowali trzech i pół doby na dotarcie do punktu skoku na Parnosę. Gdy zniknęły przerażające obrazy zniszczeń i zastąpiła je wszechobecna szarość, Geary nieomal wyczuł falę ulgi, jaka przetoczyła się przez wnętrze „Nieulękłego”. On także się odprężył, wiedząc, że mają przed sobą bardzo długi skok. Osiem i pół dnia, niemal tyle, ile wynosi maksymalny zasięg przeciętnych napędów nadprzestrzennych. Zanim ten tydzień dobiegnie końca, szara rzeczywistość przytłoczy wszystkich członków załogi, nie przypuszczał jednak, by wyniknęły z tego powodu jakieś poważniejsze problemy.
Siedem dni później, gdy Geary spoglądał w bezmiar szarości, czując coraz dokuczliwsze swędzenie, które towarzyszyło każdemu człowiekowi przebywającemu zbyt długo poza normalnymi wymiarami, do jego uszu dobiegły dziwnie natarczywe dźwięki brzęczyka przy włazie.
Moment później do jego kajuty wkroczyła Tania. Sądząc z wyglądu, mogłaby porozrywać grodzie gołymi rękami.
– Nie będę dłużej tolerować obecności tej kobiety na pokładzie mojego okrętu.
– Jakiej znowu kobiety? – zapytał Geary, choć z góry wiedział, jaka będzie odpowiedź. – I co ona znowu zrobiła?
– Pani współprezydent! Sam pan wie najlepiej, jak ona się zachowuje! Widział pan na własne oczy, z jaką uprzejmością mnie traktowała!
Geary spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– No tak, widziałem.
– Nie zastanawiał się pan, dlaczego ona to robi? – Nie czekając na odpowiedź, Desjani perorowała dalej: – W końcu zapytałam ją wprost, o co tu chodzi, i wie pan, co mi odpowiedziała? No wie pan?
– Nie. – Monosylabowa odpowiedź wydawała się w tym momencie najrozsądniejsza.
– Że to dlatego, że jestem dla pana bardzo ważna! Tak właśnie mi powiedziała. Jestem dla pana niezwykle ważna, więc ona robi co może, żebym miała dobre samopoczucie.
Najwyraźniej dobre chęci Rione obróciły się wniwecz. Geary skinął głową, nie mówiąc ani słowa. Wolał nie ryzykować.
Desjani uniosła z wściekłością zaciśnięte pięści, twarz płonęła jej z rozemocjonowania.
– To tekst tej samej miary co uwagi o tym, że mogłabym się panu oddać w nagrodę za przyjęcie propozycji zostania dyktatorem! Nie jestem zabawką ani pionkiem, którym mogą się bawić pańscy wrogowie i przyjaciele! Jestem kapitanem okrętu wojennego Sojuszu. Zdobyłam to stanowisko potem, krwią i honorową służbą! Nie pozwolę, by ktoś mną manipulował albo mnie wykorzystywał, aby mieć wpływ na pana!
Spojrzał jej prosto w płonące furią oczy.
– Rozumiem.
Nie spuściła wzroku.
– Naprawdę? Rozumie mnie pan? Chciałby pan żyć w moim cieniu?
– Nigdy bym…
– Tu nie chodzi o pana, tylko o wszystkich innych zamieszkujących ten wszechświat ludzi, którzy patrząc na nas, będą widzieli tylko pana! Nie zmarnowałam tylu lat na osiągnięcie swojej pozycji, żeby stać się teraz niezauważalnym dodatkiem do czyjegoś życia!
O tym aspekcie sprawy nigdy wcześniej nie pomyślał, co go mocno zmartwiło. A przecież to było takie oczywiste: Black Jack musiał przyćmić dokonania życiowe Tani Desjani.
– Nie będzie pani niezauważalnym dodatkiem.
– Proszę to oznajmić całemu wszechświatu! – Desjani zatoczyła krąg ręką, jakby chciała mu pokazać wszystkie żywe istoty.
– Tak zrobię. Wybacz. Wiem, że sprawiam ogromne problemy.
– Przecież już mówiłam, że tu nie chodzi o pana, tylko o wszystkich innych i o to, jak będę przez nich postrzegana! A raczej nie dostrzegana. – Zacisnęła obie dłoni. – Dlaczego to zawsze musi się przydarzać mnie? Dlaczego serce nigdy nie słucha rozumu? Gdy ta wiedźma powiedziała mi, czym się kieruje, musiałam to z siebie wyrzucić, w przeciwnym razie eksplodowałabym chyba i rozwaliła cały ten okręt na atomy! Pan jest jedyną osobą, przed którą mogę… a równocześnie jedynym człowiekiem, przed którym nie powinnam… A niech to szlag trafi! – Desjani cofnęła się i chwyciła obiema rękami za głowę. – Niewiele brakowało, a poruszyłabym to, o czym nie wolno nam rozmawiać.
– Przynajmniej na razie.
– Do chwili… Przemyślał pan ponownie tę sprawę? Zrzeknięcie się stopnia admiralskiego? Zdanie dowodzenia flotą? Zdecydował pan, że jednak nie warto tego robić?
– Nie – odparł szeptem Geary.
– Czy ja jestem tu jedyną osobą przy zdrowych zmysłach?
– To zależy, jak je pani definiuje.
Gdy na niego spojrzała, w jej oczach dostrzegł frustrację i gniew.
– Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy… Muszę raz jeszcze porozmawiać z przodkami. – Desjani stanęła na baczność, teraz mówiła już spokojniej, z większą rezerwą. – Czy to wszystko, admirale Geary?
Powstrzymał się od uwagi, że to ona wtargnęła do jego kajuty, przychodząc ze swoją sprawą, on jej na pewno nie wzywał.
– Tak, to wszystko.
Zasalutowała z wielką starannością i wyszła. Pół godziny później pojawiła się Rione.
– Chyba powinnam poinformować pana o pewnym wydarzeniu – zaczęła.
– Już o nim wiem. Nie zauważyła pani wypalonych we mnie dziur po wzroku Desjani?
– Widzę, że oprócz tego wszystko w porządku? – Wiktoria wzruszyła ramionami. – Po prostu starałam się być dla niej miła. Nie wiem, co ją tak ubodło.
– Może nietypowość pani zachowania? – zasugerował admirał.
– Domyślałam się, że to musi wzbudzić jej podejrzliwość. – Rione się nie rozgniewała, można było nawet sądzić, że jest rozbawiona tą uwagą. – Jak rozumiem, przybiegła do pana się wyżalić?
– To nie było zabawne.
– Wiem. Dla niej z pewnością musiało być katorgą. Ale proszę mi wierzyć, naprawdę chciałam załagodzić sytuację… – Rione zamilkła na moment. – Kiedy nieco ochłonie, proszę jej powiedzieć, że nie powiedziałam niczego, w co bym głęboko nie wierzyła. Szkoda tylko, że ona nie potrafi tego zaakceptować.
– Spróbuję jej przekazać tę pierwszą opinię. – I to by było wszystko, jeśli chodzi o pogodzenie Rione i Desjani. Pomimo dzielących ich różnic obie były jak bryłki pierwiastków promieniotwórczych. Wystarczyło je połączyć, by osiągnąć masę krytyczną. Jedyny sposób, by zapobiec detonacji, to trzymać je jak najdalej od siebie. – Miała pełne prawo wściec się na swój los.
– Pan też – stwierdziła Rione, wolno cedząc słowa. – Spróbuję nie komplikować bardziej waszych wzajemnych relacji.
– Dlaczego? Ponieważ są tak ważne dla mnie? Wiem przecież, jak bardzo pani jej nie cierpi.
– Ma pan rację w obu kwestiach. – Przez dłuższą chwilę miał nadzieję, że doda coś jeszcze, i doczekał się. Wiktoria zaczęła mówić zniżonym głosem: – Zrobię tak, ponieważ kobieta, którą kiedyś byłam, nie potrafiła przyznać nawet przed sobą, jak łatwo przychodzi jej wykorzystywanie innych ludzi i zmuszanie ich, by robili, co chce. Przez długi czas uważałam, że oddałam duszę sprawie, w którą wierzyłam, a potem nagle pewnego dnia zrozumiałam, że nadal mam ją w sobie. Jeśli pan kiedykolwiek wspomni o tym, co teraz powiedziałam, zaprzeczę temu, choćby pod przysięgą, i nikt panu nie uwierzy.