Geary nie zdziwił się specjalnie, gdy moment później ujrzał senator Costę. Kobieta zasiadła z dumą na fotelu obserwatora. Spodziewał się, że Rione odstąpi to miejsce bez walki komuś z towarzyszącej jej pary, wiedziała bowiem doskonale, że przez najbliższe kilka godzin nic ciekawego nie może się wydarzyć. Musi upłynąć jeszcze co najmniej sto dwadzieścia minut, zanim Syndycy strzegący wrót zauważą przybycie floty Sojuszu. Kolejne trzy godziny muszą upłynąć do chwili, gdy na „Nieulękłym” da się zobaczyć, jak na ten fakt zareagowali.
W ciągu następnej godziny flota posuwała się nieprzerwanie w kierunku Syndyków, ale prócz tego niewiele się działo. Jedynym wyjątkiem były uderzenia głowic kinetycznych, które właśnie zaczęły docierać do najbliżej położonych celów. Costa zaczynała się niecierpliwić. Kolejna godzina minęła i nadal nic się nie działo. Prędkość 0.1 świetlnej jest ogromna, a z taką właśnie się poruszali. Okręty Sojuszu pokonywały ponad trzydzieści tysięcy kilometrów z każdą sekundą, lecz przy ogromie kosmosu wydawać się mogło, że pełzną wolniej od ślimaków. Z taką prędkością mogli dotrzeć w pobliże wroga dopiero za ponad dobę. Tyle też czasu mieli do ewentualnego starcia.
– Powinni już nas widzieć – stwierdziła Desjani, odzywając się na tyle głośno, by usłyszała ją też Costa. – Jeszcze tylko trzy godziny i zobaczymy ich reakcję.
Polityczka, wyglądająca już na mocno znudzoną, skrzywiła się.
Geary wstał.
– Przejdę się i rozważę kilka kwestii. Proszę dać mi znać, gdyby coś się wydarzyło przed upływem tych trzech godzin.
– Tak jest.
Dwie godziny później wrócił na mostek. Na fotelu obserwatora siedziała tym razem Rione, ale nie wyglądała na szczególnie zadowoloną, że udało jej się wykiwać pozostałą dwójkę i zarezerwować sobie miejsce na bardziej interesujące chwile. Co ciekawe, Geary dostrzegł na jej twarzy niepokój.
– Co się dzieje?
– Nic.
Nie powiedziała nic więcej, więc Geary zajął swoje miejsce, skinąwszy głową równie pobudzonej Desjani.
– Jak wygląda sytuacja? – zapytał.
– Dobrze – odparła Desjani, lecz widać było, że jest nie w sosie.
– Co panią gryzie?
– Nie potrafię tego sprecyzować, admirale. A co pana gryzie?
– Sam nie wiem.
Mijały kolejne minuty, w końcu rozległy się dzwonki alarmowe w operacyjnym. Sensory floty wychwyciły reakcję Syndyków na ich przylot.
– Wycofują się – stwierdziła Desjani, spoglądając na niego spode łba.
Okręty Syndykatu wykonały zwrot i zaczęły się oddalać od wrót hipernetowych, choć bynajmniej nie w kierunku nadlatującej floty Sojuszu.
– Ciekawe, gdzie zmierzają – mruknął Geary.
Tak duże siły, trzymając się blisko, lecz poza zasięgiem jego floty, mogły stanowić ciągłe i wielkie zagrożenie. Ludzie mogli naginać prawa fizyki w normalnej przestrzeni, przyspieszając i wyhamowując pęd swoich okrętów dzięki kompensatorom z przeciążeniami, przy których każda konstrukcja i ciało powinny się rozpaść na atomy, ale jeszcze nikt nie wpadł na to, jak zniwelować takie czynniki, jak czas czy gigantyczne odległości. Syndycy byli zbyt daleko od okrętów Sojuszu i doścignięcie ich nie wchodziło w rachubę. Powinni zmniejszyć ten dystans, by móc walczyć, najwyraźniej jednak nie zamierzali tego zrobić.
– Ich cel, gdziekolwiek jest, znajduje się z dala od naszych pozycji – mruknęła Desjani, obserwując zmniejszające się coraz bardziej stożki prawdopodobieństwa, za pomocą których przewidywano aktualny kurs wrogich jednostek. – Wygląda na to, że nie starają się zwiększyć odległości, ale też nie zamierzają podejść bliżej.
Czyżby jednak wybrali negocjacje, chcąc uniknąć z góry przegranej walki? Na razie Geary nie otrzymał żadnej odpowiedzi na wysłane ultimatum.
– Chcą, abyśmy mieli ich cały czas na karku. I dobrze. Nie zwracajmy na nich uwagi i skierujmy się na główną zamieszkaną planetę. To da dowódcom flotylli mniej więcej dwie doby na zastanowienie się, czy chcą czekać tam bezczynnie, kiedy my będziemy spuszczać bomby na głowy ich przełożonych. Albo przystąpią do walki, albo oddadzą nam zwycięstwo. – Nie było to zbyt satysfakcjonujące rozwiązanie, niemniej najlepsze z możliwych.
– Skoro nie możemy ich dogonić, musimy sprawić, by sami przyszli do nas – stwierdziła mocno sfrustrowana Desjani.
Flota wykonała kolejny zwrot, ruszając prosto na gwiazdę i planetę krążącą wokół niej w odległości zaledwie ośmiu minut świetlnych.
Minęło dziesięć następnych godzin, podczas których kolejne instalacje obronne znikały pod ciosami głowic kinetycznych. Salwę oddano z ogromnej odległości, tak wielkiej, że niektóre z kamyczków będą potrzebowały jeszcze wielu godzin, a nawet dni, by dotrzeć do celu, ale nikt się tym teraz nie przejmował, ponieważ wróg nie miał żadnych szans, by uniknąć zagłady.
W końcu nadeszła wiadomość od Syndyków, nie pochodziła wszakże z żadnej z planet systemu.
– Sir, otrzymaliśmy przekaz z pokładu okrętu flagowego flotylli – zameldował wachtowy z komunikacyjnego.
Geary pomyślał o uczuciu zwanym déjŕ vu, gdy na ekranach pojawił się obraz. Siedział w tym samym fotelu, w tym samym systemie gwiezdnym i widział twarz tego samego DONa.
– To on?
– Tak, ten sam człowiek, który dowodził siłami Syndykatu podczas zasadzki. Z jego rozkazu zamordowano admirała Blocha i pozostałych wyższych dowódców floty – potwierdziła Desjani, choć każde kolejne słowo wypowiadała z większym trudem. Nie darzyła admirała Blocha specjalną estymą, ale czuła wielką wściekłość, gdy przypomniała sobie, jak zdradziecko został zwabiony przez Syndyków i zamordowany.
– Tak. To on. – Geary przypomniał sobie, jak słuchał tego właśnie DONa żądającego bezwarunkowego poddania okrętów Sojuszu, które przetrwały pierwsze starcie. Gdyby zechciał, mógłby znaleźć w archiwach „Nieulękłego” transmisję z widocznym dokiem flagowca, w którym rozstrzelany został Bloch i pozostali oficerowie. Nic więc dziwnego, że Geary poczuł rosnący gniew, gdy znowu ujrzał twarz tego człowieka.
Patrzący z ekranów DON uśmiechał się, jakby wiedział, że go pamiętają, i cieszył się z tego, jak reagują.
– Światy Syndykatu pozdrawiają admirała Geary’ego. Jestem Shalin, DON pierwszego poziomu.
– Ma więcej medali niż poprzednio – prychnęła Desjani, dając się ponieść furii. – Pewnie za to, czego dokonał tutaj ostatnim razem.
DON przemawiał tymczasem dalej:
– W interesie całej ludzkości gotowi jesteśmy zaakceptować zawieszenie broni w tym systemie. Wyrażamy chęć podjęcia negocjacji z waszą flotą. – Wpatrzony w niego Geary zastanawiał się, czy przypadkiem nie opadła mu szczęka, i to dosłownie. Słowa o negocjacjach po tym, czego dokonał poprzednim razem, zabrzmiały niczym najgorsza obelga. – Mamy tutaj znaczącą liczbę jeńców wojennych – dodał tymczasem DON niedbałym tonem. – Pojmaliśmy ich podczas waszej ostatniej wizyty w tym systemie. Rozmieściliśmy ich w wielu kluczowych miejscach. Szkoda, że giną teraz pod waszymi bombami. Czekam na odpowiedź i wierzę, że zachowacie powściągliwość w dalszych działaniach, by nie mnożyć niepotrzebnie ofiar i strat.
Obraz zniknął, a Geary aż zamrugał oczami z niedowierzaniem.
– W jakim celu oni to zrobili? Chcieli nas rozwścieczyć?
– Jeśli tak, to im się udało – warknęła Desjani.
– Naprawdę rozmieścili jeńców wojennych w pobliżu instalacji obronnych? – Znał odpowiedź na to pytanie, lecz pragnął, by ktoś ją potwierdził. Sekcja wywiadu nadal nie znalazła śladu obozów jenieckich, co oznaczało, że jeśli byli tutaj jacyś jeńcy, przetrzymywano ich w małych grupach.