– Zdenerwowany? – zapytała Rione.
– Nie widać?
– Nie bardzo. Dobrze się maskujesz.
– Dzięki. Co kombinowałaś z Desjani, kiedy pojawiłem się przed dokami?
– Takie tam babskie gadanie – odparła beztrosko, machając od niechcenia ręką. – O wojnie, losach ludzkości, naturze wszechświata i innych tego rodzaju sprawach.
– Doszłyście do jakichś konkluzji, które powinienem poznać?
Spojrzała na niego z rezerwą, ale zaraz uśmiechnęła się uspokajająco.
– Sądzimy, że poradzisz sobie, jeśli do końca pozostaniesz sobą. Masz nasze gorące wsparcie. Pomogło?
– I to bardzo. Dzięki.
Zapalenie kolejnych kontrolek poinformowało go, że zejściówka została już podniesiona i zabezpieczona. Uszczelniono też wewnętrzną śluzę doku, aby otworzyć główne wrota. W końcu wahadłowiec oderwał się od pokładu, zawrócił w miejscu z wielką gracją i pomknął w przestrzeń. Geary uśmiechnął się mimowolnie. Autopilot mógł prowadzić tego rodzaju maszyny równie dobrze jak człowiek, a czasami sprawował się w tej roli o wiele lepiej od żywych istot, lecz tylko ludzka ręka potrafiła nadać manewrom wahadłowca prawdziwy styl. Prom przyspieszył. Sylwetka „Nieulękłego” zaczęła błyskawicznie maleć na ekranie wyświetlacza.
– Po raz pierwszy opuściłem pokład okrętu. – Geary nagle zdał sobie z tego sprawę.
– Od czasu podjęcia cię z kapsuły ratunkowej – uściśliła Rione.
– Tak.
Po jego dawnym życiu nie pozostał zapewne nawet ślad, jego bliscy także już nie istnieli. Zdążyli wymrzeć w ciągu minionego stulecia. „Nieulękły” stał się jego nowym domem, a członkowie załogi rodziną. Czuł dziwny niepokój, oddalając się od nich.
Podróż trwała nadspodziewanie krótko, wokół wahadłowca pojawiły się ogromne kształty struktur zewnętrznych stacji Ambaru i pilot zaczął zwalniać, aby posadzić prom w wyznaczonym doku. Chwilę później płozy maszyny dotknęły ziemi. Geary obserwował kontrolki, czekając, aż ciśnienie w doku osiągnie maksimum, potem zaczerpnął głęboko powietrza, wygładził raz jeszcze mundur i skinął głową Rione.
– Chodźmy.
Wiktoria odpowiedziała mu podobnym gestem. Zauważył w niej pewną odmianę – niby zachowywała się jak zawsze, coś tu jednak było nie tak. Geary przypomniał sobie, że widywał podobne przemiany u Desjani. Na moment przed zaatakowaniem Syndyków. Rione, jej wzorem, także szykowała się do walki, tyle tylko że na niwie politycznej.
Dok stacji był o wiele większy niż jego odpowiednik na „Nieulękłym”, ale komodor zwrócił uwagę głównie na swoich komandosów, którzy otaczali rampę szczelnym kręgiem, kierując przygotowaną do strzału broń na zewnątrz. Żaden z nich nie prezentował przed nim blastera, jak podczas powitania. Zbroje także mieli uszczelnione. Gdy Geary oderwał od nich wzrok, dostrzegł, że pod trzema grodziami doku znajdują się szeregi żołnierzy sił powierzchniowych. Wszyscy byli uzbrojeni, lecz nie mieli na sobie pancerzy bojowych. Spoglądali teraz z niepokojem na mierzących do nich komandosów.
Czyżby Rione miała rację? Ostrzegała go przecież, że rada, jeśli jej członkowie uwierzyli, iż chce zostać dyktatorem, podejmie stosowne kroki wyprzedzające i każe go zaaresztować natychmiast po przybyciu na stację, aby stracił kontakt z resztą swojej floty.
Geary ruszył w dół rampy, czując wielki żal wobec tych ludzi. To była ogromna obraza dla jego honoru. Szedł w kierunku czekającego na niego człowieka, który wyglądał znajomo. Nigdy wcześniej nie spotkał osobiście admirała Timbale’a, ale miał z nim parę razy kontakt przez holo. Dość zdawkowy zresztą. Nigdy nie udało mu się porozmawiać dłużej z tym człowiekiem.
Stanął przed Timbale’em i zasalutował, na co admirał zareagował sporym zdziwieniem. Chwilę trwało, zanim w jego oczach pojawił się blady błysk zrozumienia i salut został pospiesznie, choć niezdarnie odwzajemniony.
– Ka-kapitanie Geary. Wi-witam na stacji Ambaru.
– Dziękuję, sir. – Pozbawiona emocji odpowiedź Geary’ego odbiła się echem od ścian pogrążonego w kompletnej ciszy doku.
Rione stanęła obok niego.
– Sugerowałabym, admirale, aby odwołał pan wartę honorową, skoro mamy już za sobą formalne powitanie kapitana Geary’ego.
Timbale spojrzał na nią, potem na krąg komandosów. Po jego policzku spłynęła kropelka potu.
– Ja…
– Może pan przewodniczący Navarro zmieni pańskie rozkazy, jeśli się pan z nim teraz skontaktuje – zasugerowała Wiktoria.
– Tak, tak. – Admirał cofnął się z wyrazem nieskrywanej ulgi na twarzy, wyszeptał coś do komunikatora, poczekał, potem znów coś dodał. Z wymuszonym uśmiechem skinął głową w stronę Rione i odwrócił się do żołnierzy rozstawionych wzdłuż grodzi.
– Pułkowniku, proszę zabrać swoich ludzi do koszar. – Oficer dowodzący oddziałami wystąpił z szeregu, otwierając usta, jakby chciał zaprotestować. – Wykonajcie rozkaz, pułkowniku! – Timbale zdołał go ubiec.
Gdy żołnierze otrzymali nowe rozkazy, wykonali przepisowy zwrot i ruszyli w stronę wyjścia. Kilku z nich odwróciło głowy, zerkając ciekawie w stronę Geary’ego. On natomiast zastanawiał się, co by było, gdyby sam zwrócił się do tych ludzi. Czy wykonaliby rozkaz padający z ust Black Jacka? Na tę myśl znów poczuł narastający niepokój. Zrozumiał bowiem jasno, do czego może dojść, jeśli nie zdoła przeprowadzić tych rozmów właściwie.
Kiedy ostatni żołnierze opuścili dok, spojrzał na dowodzącego komandosami majora. I co teraz? Czy powinien zabrać ze sobą całą eskortę? A może tylko część oddziału? Przecież nie może mieć pewności, że ci żołnierze znowu nie spróbują go aresztować natychmiast po opuszczeniu doków. Zwykła ostrożność nakazywała zabranie ze sobą przynajmniej kilku komandosów.
Ale to by oznaczało, że stanie przed obliczem rady, mając za plecami oddział uzbrojonych po zęby i opancerzonych ludzi. Każdy, kto będzie tego świadkiem, może dojść do dwóch tylko wniosków: albo Geary przeprowadza właśnie pucz, albo okazuje daleko idący brak zaufania wobec politycznych przywódców Sojuszu. Każda z tych ewentualności oznaczała definitywny krach jego planów i mogła stać się zarzewiem zamachu stanu, którego tak się obawiał.
Jeśli jednak zostanie aresztowany, jego flota zareaguje nawet wbrew jego woli.
Rione obserwowała go bacznie, lecz nie wyglądała na zdenerwowaną. Na pewno nie powie mu teraz, jak powinien postąpić, nie zrobi tego za nic przy tylu świadkach, ale jej postawa stanowiła dość czytelną podpowiedz. Pewność siebie. Spokój.
Geary zaczerpnął tchu i skinął głową w stronę dowódcy komandosów.
– Zostańcie tutaj. I zachowajcie cierpliwość. Nie wiem, jak długo może potrwać to spotkanie.
– Możemy wysłać z panem drużynę… – Major wskazał stojących najbliżej żołnierzy.
– Nie. – Geary spojrzał na nich, starając się grać rolę człowieka, który nie ma nic na sumieniu i nie obawia się w związku z tym reakcji przełożonych. – Znajdujemy się na własnym terytorium, majorze. To nasi przyjaciele. Obywatele Sojuszu nie powinni się lękać własnego rządu ani siebie nawzajem. – Nie wiedział, kto ich teraz podsłuchuje, ale kimkolwiek byli ci ludzie, musieli jasno zrozumieć, co ma im do przekazania.
Major zasalutował.
– Tak jest!
Timbale nie spuszczał wzroku z Geary’ego. W jego oczach zdziwienie mieszało się z niepokojem.
– Czy raczy mnie pan poinformować, kapitanie, z jakimi intencjami pan tutaj przybywa? – zapytał, nie podnosząc głosu.