Выбрать главу

I zamarł w połowie ruchu, patrząc prosto w migotliwy blask.

Spoglądali na syndyckie wrota hipernetowe, nie zdając sobie nawet sprawy z zagrożenia, jakie im niosły. Może więc patrzyli na jedyną drogę ratunku, nie wiedząc jeszcze, że ona istnieje.

Zaczął wprowadzać kolejne pytania do systemu manewrowego, zmieniając opcje, jak najszybciej potrafił.

Hologramy wypełniające salę odpraw wyglądały tak samo jak zawsze. Tylko na twarzy komandora Neesona widać było napięcie zamiast zwykłej ciekawości, jaka biła z oczu pozostałych oficerów. Ciekawości dotyczącej kolejnych posunięć admirała. Desjani milczała jak zwykle, zachowując pewną siebie minę. Rione także potrafiła ukryć targające nią uczucia pod maską pozornej obojętności.

Geary wstał w tym samym momencie, gdy znalazł odpowiednie zdanie na otwarcie tej odprawy.

– Stoimy w obliczu poważnego zagrożenia… – Zamilkł na moment, aby jego podwładni przyswoili tę myśl. – Jesteśmy pewni, że Syndycy byli przygotowani na taki rozwój wypadków. – Wyjaśnił, czym grozi im zniszczenie wrót hipernetowych, obserwując, jak w pewnych dotąd spojrzeniach dowódców pojawia się coraz więcej zdziwienia, a potem strachu.

– Co za popieprzone dranie – mruknął kapitan Badaya, czerwieniejąc na twarzy ze złości. – Od dawna błądziliśmy, sądząc, że wiemy, jak nisko mogli upaść. Za każdym razem gdy uważamy, że osiągnęli już kompletne dno, okazuje się, iż potrafią nas zaskoczyć.

– Naprawdę chcą to zrobić? Zniszczyć własny system gwiezdny? – zapytał kapitan Vitali ze „Śmiałego”. – Wiem, że bez wahania rozwaliliby każdy z naszych systemów, ale to przecież centrum ich władzy!

– Przywódcy Światów Syndykatu już raz rozkazali zniszczyć własne wrota, na Lakocie – przypomniał mu Tulev. – Wiedzieli, czym to się może skończyć, a mimo to wydali rozkaz ostrzelania pęt. Mogli potem udawać z czystym sumieniem, o ile je posiadają, że nie brali pod uwagę najgorszego scenariusza, ale idę o zakład, że po cichu na to właśnie liczyli. A my nigdy nie braliśmy pod uwagę faktu, że oni są zdolni do zniszczenia własnych systemów, jeśli znajdą bezpieczny sposób na inicjację kolapsu wrót.

– Może dlatego, że my byśmy nigdy nie zniszczyli naszych systemów w ten sposób – stwierdził Neeson.

Tulev wzruszył ramionami z wyraźną pogardą.

– Władze Światów Syndykatu zrobią wszystko, by nie przegrać tej wojny, bez względu na koszty w planetach czy w ludności.

– Politycy… – burknął kapitan Armus, wypowiadając to słowo jak przekleństwo.

– Niektórzy politycy – poprawił go Geary. – Pragnąłbym przypomnieć, że mamy na pokładzie trójkę naszych senatorów, którzy dzielą to ryzyko z nami wszystkimi. – Wprawdzie żadne z nich nie wykazywało wielkiego zadowolenia z tego faktu, lecz o tym nie zamierzał wspominać. – Spotkaliśmy na swojej drodze także kilkoro DONów, którzy nie podzielali tak brutalnej wizji represji wobec własnego ludu, ale najwyżsi rangą przywódcy są odporni na podobne słabości. Zrobią wszystko, by wygrać, a raczej wszystko, by nie przegrać i nie zapłacić własnym życiem za porażkę. Nie mają jednak szans na zwycięstwo, a gdy sprawimy, że wszyscy w tym systemie zrozumieją, na czym polega ich plan, nasza sytuacja może ulec diametralnej zmianie.

– Na tym polega pański plan? – zapytał Armus. – Że Syndycy sami wymuszą na swoich przywódcach bardziej cywilizowane zachowania?

– Nie. To będzie miało miejsce po zrealizowaniu mojego planu. – Zainteresowanie zebranych w mgnieniu oka sięgnęło szczytu. Geary zauważył przy okazji, że wszyscy jak jeden mąż darzą go zaufaniem podobnym jak Desjani. – Syndycy coś przeoczyli. Tego rodzaju fala uderzeniowa nie pozostawia żadnych szans na przetrwanie okrętu, ale w tym systemie znajduje się coś tak wielkiego, że z pewnością przetrwa nawet taki kataklizm. Mówię o tutejszej gwieździe. Jest tak wielka, że możemy się za nią ukryć. – Wskazał im holograficzną mapę systemu. – Jest tylko jedno bezpieczne miejsce, w którym flota będzie bezpieczna, jeśli zdoła tam dotrzeć na czas.

Oficerowie studiowali mapę w kompletnej ciszy. Duellos pierwszy zabrał głos:

– To się może udać, ale ukrycie się za gwiazdą na pewno nie zagwarantuje nam całkowitego bezpieczeństwa. Fala uderzeniowa składa się z cząsteczek, które zderzają się z sobą nieustannie, rozchodząc przy tym na wszystkie strony, więc nawet za gwiazdą będziemy musieli stawić jej czoło.

– Będziemy mieli szanse – skontrował natychmiast Badaya – jeśli podejdziemy bardzo blisko gwiazdy.

– Nie przeczę. Poza tym nie mamy zbyt wielkiego wyboru.

Kapitan Armus pokręcił głową.

– Syndycy to dranie, ale nie są aż tak głupi. Zorientują się, że tam lecimy.

Nie był najbystrzejszym oficerem tej floty, lecz dość rozumnym, by od razu dostrzec ten raczej istotny mankament planu. Geary skwitował jego słowa skinieniem głowy.

– Dlatego musimy maskować nasze prawdziwe intencje, dopóki nie znajdziemy się w cieniu gwiazdy. Na szczęście zachowania Syndyków dają nam szansę na ukrycie tego ruchu. – Wcisnął odpowiedni klawisz i na mapie pojawił się łuk symbolizujący przewidywany kurs floty. – Syndycka flotylla udaje, że chce z nami walczyć. Zważywszy na to, co wiemy o ich planach, zakładamy, że za mniej więcej sześć godzin wykonają zwrot i skierują się prosto do punktu skoku na Mandalona. Sądzę, że oczekują, iż zachowamy się w następujący sposób: albo polecimy w ślad za nimi, albo będziemy się starali sprowadzić ich z powrotem, na przykład atakując któryś z ważnych obiektów w systemie. – Na hologramie pojawiły się jaśniejsze łuki. – Obierzemy te wektory, miniemy pokrytą lodami zamieszkaną planetę krążącą w odległości piętnastu minut świetlnych od gwiazdy, niszcząc wszystkie cele w polu rażenia, potem skierujemy się w stronę najbardziej zaludnionego globu, ale nie wprost, tylko po orbicie, wokół gwiazdy.

Duellos uśmiechnął się szeroko.

– Dłuższe podejście, które może zostać uznane za oczywistą próbę wciągnięcia sił Syndykatu do walki. Tylko czy oni uwierzą, że Black Jack jest aż tak przewidywalny?

– W tej chwili cieszą się pewnie jak dzieci – wtrąciła Desjani. – Sądzą, że wciągnęli nas w pułapkę, a my o tym nie wiemy. Oczekują więc po nas przesadnej pewności siebie, a ponieważ władze Światów Syndykatu są na pokładzie pancernika czekającego w pobliżu punktu skoku na Mandalona, znajdą się mniej więcej w odległości pięciu godzin świetlnych od pozycji naszej floty, gdy zmienimy kurs, by ukryć się za gwiazdą. Od wrót będzie nas dzieliło siedem godzin świetlnych.

Badaya skwitował jej słowa skinieniem głowy.

– Po pięciu godzinach zauważą, że zmieniliśmy kurs, potem, o ile zrozumieją od razu, co jest grane, będą potrzebowali siedmiu godzin na wysłanie sygnału do wrót. Fala uderzeniowa dotrze do naszych pozycji za kolejne siedem godzin. To daje dziewiętnaście godzin, a rozpoczniemy manewr, będąc zaledwie kilkanaście minut świetlnych od gwiazdy. Będziemy mieli dość czasu.

– O ile poczekają – burknął Armus. – Dlaczego mieliby czekać aż tak długo?

– Ponieważ nie chcą, by ktokolwiek przeżył zagładę i świadczył przeciw nim – odpowiedziała mu Rione. – Ich flotylla musi dotrzeć do punktu skoku, zanim wysłany sygnał dotrze do wrót i rozpocznie się kolaps. Tuż przed rozpoczęciem sekwencji samozniszczenia pancernik z członkami Egzekutywy odleci, prowadząc resztę okrętów, i nikt prócz osób bezpośrednio zamieszanych w tę sprawę nie będzie w stanie powiedzieć, co tu się wydarzyło.