Środkiem jezdni grzmiał w dół samotny wózek, nabierający coraz większej szybkości. Za nim z rozwianym włosem pędziła Tereska, za Tereską zaś, w pewnej odległości, Basia. Obie wydawały dzikie okrzyki. Nieliczni przechodnie zatrzymywali się, również krzycząc i machając rękami. Okrętka zamarła w bezruchu.
Tereska dostrzegła ją w chwili, kiedy wózek przejeżdżał obok.
– Łap go, rany boskie!!! – wrzasnęła.
– Trzymaj go! Rusz się!
Dziecko! – mignęło w głowie Okrętki.
– Chryste Panie, to dziecko się zabije!
Upuściła siatki, torby i dynię i runęła w dół. Widowisko stawało się coraz bardziej malownicze. Wózek z tajemniczych przyczyn zamiast pojechać prosto i wpaść na chodnik, skręcił razem z jezdnią, tyle że nieco bardziej i jechał teraz lewą stroną. Samochody jadące w górę hamowały z wizgiem, poślizgiem i w dziwnych pozycjach. Jeden z nich nie zdążył usunąć się z drogi rozpędzonej machiny i dotknął lekko tyłu wózka.
To wystarczyło, wózek gwałtownie skręcił jeszcze bardziej w lewo i z jakimś dziwnym, metalicznym brzękiem runął na latarnię. Z kupy szczątków wyskoczyło jedno koło, które w lekkich podskokach popędziło dalej.
Okrętka dopadła szczątków pierwsza i zrobiło jej się słabo. Kolana ugięły się pod nią, w oczach jej pociemniało, oparła dłoń i głowę o latarnię, nie mając odwagi spojrzeć na rezultaty tej straszliwej katastrofy. Ulica przedtem wydawała się prawie pusta, ale nie ma w Warszawie tak pustej ulicy, żeby w razie sensacji nie zebrał się na niej natychmiast jeśli nie tłum, to przynajmniej tłumek ludzi. Z samochodów powyskakiwali kierowcy i pasażerowie. Kierowca, który trącił wózek, zatrzymał się nieco dalej i bronił się przed linczem. Z rozlegających się okrzyków można było mniemać, że sprawca dramatu nie ujdzie z życiem.
Tereska dopadła Okrętki.
– O Jezu – jęknęła, ciężko dysząc. – Kompletna ruina!
– To jest matka?!!! – ryczał ktoś. – To jest bydlę, nie matka! Jej wina!
– O Jezusie Maryjo, dziecko zabili!!! – wył przenikliwe jakiś głos. – O Jezusie Maryjo!
– Gdzie ona jest?!
Inne okrzyki, ostrzejsze tak w formie, jak i w treści, wskazywały na rosnącą nieprzychylność tłumu. Tereska, nie czując się winna, nie zwracała na to uwagi. Ujrzała stan Okrętki i natychmiast zorientowała się, w czym rzecz.
– Uspokój się, ty głupia! – zawołała gorączkowo, usiłując oderwać ją od latarni. – Co cię to obchodzi?! Tam nie było żadnego dziecka! Tam był piasek!
Okrętka podniosła głowę i spojrzała błędnie.
– Co? Jak to?
– Piasek! I kubełki na śmieci! Nie będziesz przecież rozpaczała nad kubełkami od śmieci! Opanuj się! Patrz logicznie!
Ostatnie żądanie było dużym skrótem myślowym. Oznaczało ono, że Okrętka ma popatrzeć uważnie, dostrzec pogniecione kubełki, rozsypany piasek i rozrzucone czarne szmaty i wydedukować logicznie, że po pierwsze, dziecka z czymś takim się nie wozi, a po drugie, nie byłoby dla niego miejsca. Zresztą, wyraźnie widać, że żadnego dziecka nie ma.
Zgromadzony tłum, w stanie narastającego wzburzenia, nie patrzył logicznie. Okrzyki stawały się coraz bardziej krwiożercze, przy czym agresywność najwyraźniej w świecie kierowała się przeciwko Teresce, którą wszyscy widzieli lecącą z krzykiem za wózkiem i którą brano za wyrodną matkę. Jej wiek wzmagał potępienie.
Z dołu szybkim krokiem nadszedł milicjant. Równocześnie z nim przez rozwścieczoną gromadę przedarła się Basia. Dostrzegła przedstawiciela władzy i jednym rzutem oka oceniła sytuację. Oderwała Tereskę i Okrętkę od latarni.
– W nogi! – szepnęła rozkazująco. – Milicjant jest! Piasek!!!
Tereska zaniechała prób zmierzających do wyjaśnienia sprawy. Słowa Basi uprzytomniły jej nagle ogrom zawartych w wydarzeniu komplikacji. Bez namysłu i bez chwili wahania chwyciła Okrętkę za rękę, siłą wywlokła ją z tłumu i poderwała do biegu.
– Korniszony!!! – wrzasnęła Okrętka, wyrywając się. – Zostawiłam korniszony! I dynię!
– Gdzie?!
– Tam!
Dziwacznie porozmieszczane samochody jeszcze stały, zagradzając drogę nadjeżdżającym. Na jezdni panowała Sodoma i Gomora. Tłum rzucił się na milicjanta, usiłując wyjaśnić mu, co się stało, i wymóc na nim natychmiastowe aresztowanie zwyrodniałej zbrodniarki. Milicjant ostrożnie jął oglądać szczątki wózka; wszyscy wokół zastygli z zapartym tchem, nie odrywając oczu od jego rąk.
Dzięki temu Okrętka, Tereska i Basia, nie zauważone, przedostały się na drugą stronę ulicy, przebiegły kilkadziesiąt metrów, chwyciły upuszczone przez Okrętkę siatki i pękniętą dynię i podążyły w stronę bazaru. Na schodkach za bazarem poczuły się bezpieczne.
– No to mam z głowy – powiedziała Basia z posępną satysfakcją. – Wózek szlag trafił, nie mam czym wozić, a w rękach nosić nie będę. Niech sobie Maciek robi, co chce!
Okrętka odzyskała oddech i przytomność umysłu i zażądała wyjaśnień. Uzyskawszy je, zaaprobowała stanowisko Basi.
– Pewnie, że to było jedyne wyjście. Bardzo dobre – pochwaliła. – Przecież nie sposób wytłumaczyć, że zamiast dziecka wozi pani kradziony piasek. Ci ludzie by nie popuścili, aż by usłyszeli każdy szczegół! A jeszcze kierowcy!
Tereska kiwnęła głową.
– To właściwie co z tym Maćkiem? – spytała. – Zaczęłaś mówić, że świnia, akurat jak się wózek wyrwał. I nic nie powiedziałaś. Wszystko przez niego.
– Pewnie, że przez niego – zgodziła się Basia. – Ale chyba się z nim pogodzę albo co. W którą stronę idziecie? W lewo? Ja też, muszę iść po Jureczka. Mówię ci, moja droga, nie warto się ujmować ambicją. Tylko człowiek ma z tego zgryzotę i ciężkie życie. Pokłóciłam się z nim, obraził się na mnie, możliwe, że niepotrzebnie odkręciłam ten kran w piwnicy, jak reperowali zlew, bo całą armaturę wyrwało, a jeszcze tynk obleciał ze ściany, ale to nie powód, żeby mi zaraz robić awantury! I to jeszcze przy ludziach!
– To właściwie kto na kogo się obraził, on na ciebie czy ty na niego?
– On na mnie, oczywiście. I to tylko dlatego, że rzuciłam w niego kawałkiem tego kranu i powiedziałam, że jest bubel umysłowy. Dla takiego głupstwa zwalać mi wszystko na głowę! Możliwe, że powiedziałam jeszcze parę rzeczy, a on na to, że jak lepiej potrafię, to żebym się sama zajęła… Ostatecznie mogę się z nim pogodzić, bo i tak teraz on się musi o ten piasek starać. Niepotrzebnie się tyle naszarpałam przez te parę dni.
– Nie chciałaś go przeprosić?
– No pewnie! W ogóle z nim nie chciałam rozmawiać. Naużerałam się i tyle mam z tego… Bo on tak czekał, aż się złamię! Nawet wyglądał, jakby był trochę zmartwiony… Teraz się sama sobie dziwię. Pamiętaj, nie ma nic głupszego niż taka ambicja nie wiadomo po co!
Dolną wyjeżdżały samochody, które wyplątały się wreszcie z korka przy szczątkach wózka. Trzy młode damy zatrzymały się na chwilę przy barierce i popatrzyły w perspektywę ulicy.
– Za skarby świata nie pokażę się więcej w tej okolicy – powiedziała stanowczo Okrętka. – Jeszcze mnie kto rozpozna jako przyjaciółkę zbrodniarki.
– Głupie ludzie – mruknęła Tereska z niesmakiem. – Mam wrażenie, że chcieli mnie od razu rozszarpać na sztuki. Nikt nie spojrzał rozsądnie, co tam leży w tej ruinie.
– Nikomu nie przyszło do głowy, że z takim krzykiem lecisz za wiaderkami i piaskiem.
– Kubły na śmieci też przepadły – powiedziała melancholijnie Basia. – Rozbestwiony tłum to jest straszna rzecz. Żywioł. No, idę po dziecko. Pozdrów rodziców. I babcię. I w ogóle wszystkich, kto ci tam wpadnie pod rękę…