Выбрать главу

– Ona mówi chwilami bardzo mądre rzeczy – powiedziała Okrętka, patrząc za oddalającą się Basią. – Ja ją lubię. Pomożesz mi trochę z tymi tobołami?

– Ostatnio nic innego nie robię, tylko komuś pomagam z jakimiś tobołami – oświadczyła Tereska zgryźliwie. – Basi też przed chwilą pomagałam. Wózek okazał się nadnaturalnie ruchliwy, ciekawe, co może wykombinować ta twoja dynia.

– Mam nadzieję, że nic. Ja chcę przeżyć spokojnie chociaż jeden tydzień. Ja się chcę zacząć nudzić.

– W zeszłym tygodniu nie mogłaś?

– W zeszłym tygodniu przyjechał z Gdańska Zygmunt i najpierw była straszna awantura, bo powiedział, że się chce żenić…

– Na litość boską! Przecież Zygmunt ma dziewiętnaście lat!

Toteż właśnie. Jakby miał dwadzieścia dziewięć, toby nie było awantury. Myślał, że matka i ojciec mu pozwolą, ale jakoś mu w końcu wyperswadowali. A potem była jeszcze gorsza awantura o szpagat.

Tereska zaciekawiła się.

– Jaki szpagat? Nic mi nie mówiłaś.

– Miałam ci powiedzieć, ale zapomniałam przez tę przeklętą klasówkę z fizyki. Ojciec wrócił z miasta, a deszcz padał, pamiętasz, cały zamoknięty, zwłaszcza plecy, i powiesił swoją kurtkę plecami do ognia w kuchni na krześle, żeby wyschła. A potem wrócił Zygmunt, już przekonany co do tego małżeństwa i też zmoknięty, wszyscy już prawie spali, i powiesił swoje skarpetki, żeby mu wyschły, bo przyjechał tylko w jednych. Nie chciał prać, żeby nie robić hałasu, i były mokre, brudne i dziurawe. Z tym że przywiązał je szpagatem do tej kurtki ojca na krześle, do patki, i rano ojciec wstał, ubrał się w to i pojechał do pracy. Przejechał całą trasę dziewiętnastką i dopiero na końcu ktoś mu zwrócił uwagę, że, proszę pana, panu z tyłu coś wisi. I to były te skarpetki, przywiązane szpagatem. Ojciec o mało apopleksji nie dostał. Byłby chyba Zygmunta udusił, jak wrócił, ale szczęśliwie już go nie było, bo pojechał z powrotem do Gdańska.

– Boso?

– Nie, w skarpetkach ojca. I ty chcesz, żebym ja się nudziła!

– To nie ja chcę, to ty chcesz. A propos, słuchaj, musimy zrobić kartę pływacką i prawo jazdy.

Okrętka omal nie upuściła dyni.

– Zwariowałaś?

– Nie, obliczyłam sobie, że jeśli dorwę jeszcze jedne korepetycje i jeśli do końca roku będę oszczędzać, to będę mogła kupić kajak – składak. I na wakacje popłyniemy Wisłą do Gdańska albo na Mazury, albo na Kanał Augustowski, tam, gdzie są te poziomki. Dosyć tego gnicia w nieruchawym bagnie, zacznijmy wreszcie żyć jak ludzie! Aha, i namiot.

Okrętka przyjrzała jej się z nie skrywaną zgrozą.

– I do tego ci jest potrzebne prawo jazdy?

– Nie, prawo jazdy na wszelki wypadek. Możliwe, że po następnym roku uda nam się kupić motor i pojedziemy motorem. Obliczyłam wszystko, to są najtańsze wakacje. Zarabiać możemy po chłopach, przy żniwach i sianokosach, poza tym możemy zbierać grzyby, łowić ryby i zbierać maliny.

Okrętka poprawiła dynię i popatrzyła przed siebie w dal.

– Złowiłaś w życiu jakąś rybę? – spytała ostrożnie po chwili milczenia.

Tereska kiwnęła głową i westchnęła.

– Złowiłam. Nawet parę sztuk. Mój ojciec łowi, przecież wiesz. Ze trzy lata temu, już nie pamiętam, gdzie to było, jakieś takie średnie jezioro. Nie były duże, ale taka jedna wielka jak koń mi się urwała. Wiem, na czym to polega. A grzyby i żniwa mamy w małym palcu.

Okrętka westchnęła znacznie ciężej niż Tereska.

– Zaczynam się modlić o tego Bogusia – powiedziała z żalem. – Dlaczego ten kretyn wyjechał? Gdyby tu był, wydawałabyś pieniądze na Bóg wie jakie perfumy, na ciuchy, na fryzjera, nic byś nie zaoszczędziła i ja bym miała święty spokój. A w dodatku nie miałabyś na nic czasu, ani na kartę pływacką, ani na korepetycje, ani na prawo jazdy. Boże mój, Boże, za czyje grzechy ja tak cierpię?

– Czekaj, Pan Bóg cię skarze, zrobisz coś głupiego i zamkną cię niewinnie do mamra – powiedziała Tereska, zirytowana. – Tam będziesz miała święty spokój. Albo paraliż cię tknie na starość i będziesz miała spokój w inwalidzkim wózku. Że też ci nie szkoda czasu na spokój, nie przychodzi ci do głowy, że żyjemy tylko jeden raz i nie zdążymy zrobić wszystkiego? Trzeba się pośpieszyć!

– Wcale nie chcę zrobić wszystkiego! – zaprotestowała Okrętka. – Wystarczą mi niektóre rzeczy. Nie należy wymagać za wiele.

– Ale należy chcieć za wiele, bo nigdy się nie ma tego, czego się chce, tylko zawsze trochę mniej. Im więcej się chce, tym więcej się ma w rezultacie. A w ogóle trzeba samemu, bo inaczej człowiek jest uzależniony. Weź Basie…

Dotarły już do domu Okrętki i nie zdając sobie z tego sprawy zatrzymały się na podwórzu, poprawiając ciążące im okropnie produkty spożywcze. Po chwili usiadły na koślawej, chybotliwej ławeczce, stojącej pod siatką.

– Basia ma rację, że fałszywa ambicja to największy idiotyzm świata – oświadczyła z uporem Okrętka. – Ile ludzi zmarnowało sobie życie przez fałszywą ambicję!

– To jest inna para kaloszy – odparła niecierpliwie Tereska. – Ale nie powinno się działać pod przymusem. Ona się musi pogodzić z mężem, bo sama sobie nie da rady, a jeszcze musi uzyskać przebaczenie za kubły do śmieci. W rezultacie kubły do śmieci decydują o jej życiu! Gdyby była całkowicie samodzielna, mogłaby się z nim pogodzić albo nie, wyłącznie dobrowolnie, bez wpływu czynników zewnętrznych. W tym wypadku akurat wiadomo, że Basia jest awanturnica i Maciek ma rację, ale gdyby było odwrotnie, to co? Jak by wyglądała z tą ambicją i uzależnieniem od niego?

– Nigdy w życiu nie możesz być całkowicie samodzielna! – zawołała Okrętka gwałtownie. – Zastanów się, jakim cudem?! Co ta Basia jest, Horpyna?! Jej mąż weźmie kubły ze śmieciami i doniesie, gdzie trzeba…

– Nie ze śmieciami, tylko z piaskiem.

– … z piaskiem. I doniesie. A ona co? Też weźmie? A inne ciężkie rzeczy?

– Wynajmie sobie człowieka, który jej przyniesie.

– Aha, akurat. Za co?

– Za pieniądze – powiedziała Tereska ze złością i nagle obie zamilkły, patrząc na siebie. Po długiej chwili Okrętka westchnęła jak miech kowalski, poprawiła na kolanach dynię i otoczyła ją ramionami. Tereska smętnie pokiwała głową.

– No popatrz – powiedziała z żalem. – Co to za przekleństwo jakieś, te cholerne pieniądze. Świat jest idiotycznie urządzony…

Okrętka oparła brodę na dyni.

– No dobrze – powiedziała złowieszczo. – Niech ci będzie, płyniemy kajakiem, mieszkamy w namiocie. Napadną nas chuligani i co? Nawet miej pieniądze, co z tego? Będziesz nimi w nich rzucać?

– Pewno by się nie obrazili – mruknęła Tereska. – Głupia jesteś, przestań stwarzać trudności. Można pójść na kurs dżudo. Można mieć rzeźnicki nóż. Albo sprężynowy. Albo stary korkowiec mojego brata… bardzo łatwo nim komuś wybić oko…

– Albo tresowanego jadowitego węża. Albo rozpylacz. Albo ogrodzić się drutem kolczastym i puścić prąd elektryczny…

– Co ma piernik do wiatraka? Mówiłyśmy o samodzielności, co to ma do rzeczy?

– To, że ja się nie podejmuję być całkowicie samodzielna – oświadczyła stanowczo Okrętka. – W ograniczonym zakresie mogę, całkowicie nie! I tobie też nie radzę.

– Ja w każdym razie spróbuję. Zobaczymy, ile mi się uda i co z tego wyniknie…

– Moje drogie, czy wam naprawdę tak wygodnie z tą dynią na kolanach? – spytała łagodnym głosem pani Bukatowa, stojąca o dwa metry od nich. – Przyglądam się wam co najmniej pół godziny i wyraźnie widzę, że z własnej inicjatywy do domu z tym nie dojdziecie. Czy wy się nie widujecie w szkole?