– Bo wszystko świeże – powiedziała Okrętka stanowczo. – W mieście tego nie dostaniesz. Taka kaszanka to bywała przed wojną, a jajka prosto od krowy. A pierze z prawdziwych gęsi. Czekaj, trzeba wyjąć śmietanę dla tej pani…
Tereska z rezygnacją uznała, że musi się poddać. Okrętka nie oprzytomnieje, dopóki nie skończy się to pandemonium z bagażami. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko wziąć w tym udział, żeby krócej trwało. Rozpierające ją uczucia nie chciały jednakże czekać i musiały się zacząć uzewnętrzniać.
– Był Boguś – powiedziała z pozorną obojętnością, przytrzymując dużą torbę.
Okrętka, która na obozie była świadkiem początków romansu, upuściła paczkę z kiełbasą.
– Co? O Boże, zdenerwowałam się! – powiedziała niespokojnie. – I co?
– Właśnie nie wiem – odparła Tereska, równocześnie promienna i zgnębiona.
– Muszę z tobą o tym porozmawiać. Dzisiaj był. Dopiero co poszedł.
– Jak to, dopiero dzisiaj? Myślałam, że już dawno! Czekaj, to pierze do góry nogami, bo inaczej się rozleci…
Nawet najgorsze udręki miewają jakiś kres. Obarczone tobołami Okrętka i Tereska udały się do mieszkającej w pobliżu sąsiadki. Przekazały produkty. Wróciły. Tereska dostała wielki kawał kaszanki, który przyjęła z najdoskonalszą obojętnością, wyłącznie dla świętego spokoju. Okrętka postanowiła odprowadzić przyjaciółkę. Następnie Tereska odprowadziła Okrętkę. Następnie znów Okrętka Tereskę…
– Bo ty jesteś dziwnie głupia – powiedziała z niezadowoleniem, usłyszawszy relację z wydarzeń. – Nie wiem, co to jest, ale jak ci się ktoś kompletnie nie podoba i w ogóle masz go w nosie, to jesteś taka zachwycająca, że aż się niedobrze robi. Inteligentna i uwodzicielska, i Bóg wie co. A przy Bogusiu wyraźnie idiociejesz. Już na obozie to zauważyłam, tylko nie zdążyłam ci powiedzieć. Na początku byłaś do rzeczy, a potem wyraźnie zgłupiałaś.
– I myślisz, że on to też zauważył? – spytała Tereska z troską.
– Ślepa krowa by zauważyła. Chyba że sam zidiociał tak samo; nie chcę cię martwić, ale nie wydaje mi się… Ale znów z drugiej strony może to i lepiej, że nie zastał cię siedzącą w kącie ze zmartwionym wyrazem twarzy, tylko przy tym rąbaniu.
– Może i lepiej – zgodziła się Tereska, która dopiero teraz zaczęła jasno dostrzegać, jak powinna była się zachować, co zrobić i co powiedzieć.
– No tak, nie wyszło ci najlepiej. Ale uważam, że przesadnie się przejmujesz. Uważam, że to on się powinien przejmować.
– Możliwe, ale po nim nie widać, żeby się przejmował – mruknęła Tereska i nagle zatrzymała się, posępnie patrząc na Okrętkę. Po krótkiej chwili dodała z determinacją: – Powiem ci prawdę. Moim zdaniem, on to sobie kompletnie lekceważy!
– Przesadzasz – powiedziała Okrętka niepewnie.
Zatrzymała się również, przyglądając się Teresce, i pomyślała, że ona za to przejmuje się stanowczo nadmiernie. Jej zdaniem Tereska była śliczna i szalenie atrakcyjna i to on przez nią powinien się denerwować, szarpać i popadać w niepokój i rozterkę, a nie ona przez niego. Tereska jednak miała emocjonalny stosunek do wszelkich zjawisk i skutki tego były opłakane.
– Nie przesadzam! – oświadczyła gniewnie. – Spójrzmy prawdzie w oczy. Mnie na nim zależy, a jemu na mnie nie!
– To wybij go sobie z głowy.
– Oszalałaś chyba! Teraz, jak się pokazał?
Nie zdając sobie sprawy z tego, co czynią, zawróciły i skierowały się ku domowi Okrętki. Potem znów zawróciły i skierowały się ku domowi Tereski. Słońce już zaszło i mrok pogłębiał się coraz bardziej.
Państwo Kępińscy wrócili z wizyty u ciotki Magdy dość wcześnie, około ósmej. Nie spodziewając się niczego złego otworzyli zamkniętą furtkę, otworzyli zatrzaśnięte drzwi i weszli do domu. Pan Kępiński udał się na górę, do łazienki, a pani Marta do kuchni. Już na progu potknęła się o wielki wór ze starymi pończochami, którego część zawartości była wywleczona. Jeszcze jej to nie zaniepokoiło, ale w chwilę potem zauważyła, że drzwi do ogrodu są na oścież otwarte. Wyjrzała i zobaczyła stos rozwalonego drzewa i gałęzi, nie zobaczyła natomiast córki, którą spodziewała się tam zastać. Z góry przechylił się przez poręcz pan Kępiński.
– Czy jest tam Tereska? – zawołali obydwoje do siebie równocześnie.
W tej sytuacji odpowiedź była zbędna. Pani Marta rzuciła wezwanie w głąb ogrodu. Pan Kępiński wydawał się nieco zaskoczony.
– Co tam się stało w tej łazience? – spytał z lekkim niesmakiem. – Wszystko porozrzucane i okropnie śmierdzi benzyną. Wiesz coś o tym?
Pani Marta poczuła niepokój.
– Gdzie Tereska? Powinna przecież tu być! Drzwi do ogrodu były otwarte. Jaka benzyna?
Pośpieszyła na górę i zajrzała do łazienki. Pasta do zębów, kubki i szczoteczki poniewierały się w wannie. Podłoga usłana była odłamkami szkła. W kącie leżał ręcznik i jakieś szmaty, w których rozpoznała roboczą odzież swej córki. Wszystko intensywnie śmierdziało benzyną.
– Na litość boską, co to znaczy?! Drzwi otwarte, na podwórzu pełno drewna, worek ze szmatami rozwalony na środku mieszkania… jakaś katastrofa… Gdzie Tereska?!
Pchnięci gwałtownie rosnącym niepokojem państwo Kępińscy zgodnie rzucili się do pokoju córki. Oczom ich przedstawił się widok straszliwy. Wnętrze pokoju wyglądało jak po przejściu wroga lub też trąby powietrznej, biurko i szafa były całkowicie wybebeszone, a co najgorsze, na samym wierzchu spoczywał potworny, katowski topór.
Pani Marta poczuła, że robi jej się słabo. Z natury była dość nerwowa, miała żywą wyobraźnię i w przewidywaniach zawsze brała pod uwagę wszystko najgorsze.
– Porwali ją – wyszeptała ochryple – dzwoń po milicję!
Pan Kępiński nie widział żadnego powodu, dla którego ktokolwiek miałby porywać któreś z jego dzieci, ale poczuł się z lekka oszołomiony. Niektóre części domu istotnie wyglądały tak, jakby toczyła się tam jakaś walka, a Tereski najwyraźniej w świecie nie było.
– Trzeba sprawdzić – powiedział, zbiegając pośpiesznie ze schodów. – Nie denerwuj się, zajrzę do piwnicy…
– Dzwoń po milicję! – krzyknęła jego żona rozpaczliwie.
Szczęśliwym trafem przed trzema miesiącami pan Kępiński występował jako świadek w pewnej drobnej sprawie i znał osobiście dzielnicowego, z którym utrzymywał w owym okresie ożywione i przyjacielskie kontakty. Szczęśliwym też trafem dzielnicowy był właśnie w swoim miejscu pracy, gdzie nie działo się nic szczególnego, nie było nic pilnego do roboty, więc mógł natychmiast sam przyjechać.
– Niech pan popatrzy – powiedział dramatycznie, zarażony zdenerwowaniem żony, pan Kępiński, otwierając drzwi do pokoju Tereski. – Niech pan popatrzy – dodał, otwierając drzwi do łazienki – i niech pan powącha!
– A drzwi do ogrodu zastaliśmy na oścież otwarte – wyszeptała pani Marta zdławionym głosem.
Dzielnicowy przyjechał radiowozem w asyście kierowcy i jednego pracownika. Okiem fachowca obrzucił wszystkie niepokojące szczegóły, ostrożnie, acz dokładnie, obejrzał topór, nie znalazł na nim śladów zbrodni i coś mu zaczęło nie pasować.
– Amatorzy – stwierdził z powątpiewaniem. – Działali chyba trochę nietypowo…
Na podstawie dostrzegalnych danych w kilka minut odtworzono wydarzenia, jakie niewątpliwie musiały tu mieć miejsce. Złoczyńcy najwidoczniej czegoś szukali, zapewne pieniędzy. Topór przynieśli z zamiarem ucięcia głowy Teresce, możliwe jednak, że chcieli ją tylko przestraszyć. Prawdopodobnie zamierzali też podpalić dom, na co wskazuje przygotowane na podwórku drewno opałowe i benzyna w łazience, i z nieznanych przyczyn zrezygnowali z tego zamiaru. Pieniędzy szukali w pokoju Tereski i w worze ze starymi szmatami…