– A co ciebie obchodzą obce dzieci? – spytała z gniewem. – Twoje, czy co? Co cię obchodzi, czy mają co jeść, czy się poniewierają bez opieki?
Okrętka aż podskoczyła.
– To jest zupełnie co innego! Dzieci to są żywe stworzenia! Jak w ogóle można porównywać?! Z dzieci coś tam wyrośnie!
– Aha. Przyszłość narodu…
– Z opuszczonych dzieci wyrośnie zdegenerowane społeczeństwo! – wrzasnęła Okrętka.
– Co cię obchodzi społeczeństwo? – spytała Tereska bezlitośnie.
Przez chwilę Okrętka nie umiała znaleźć odpowiedzi. Obchodziło ją, ale dlaczego?
– Jak te dzieci urosną, to my będziemy jeszcze żyły, nie? – powiedziała trochę bezradnie. – Nie życzę sobie żyć w zdegenerowanym społeczeństwie. Szczególnie na starość.
– A w społeczeństwie złożonym z oszustów i bandytów życzysz sobie żyć?
– No dobrze. Ale od tego jest milicja…
– A od dzieci jest opieka społeczna i rodzice! Poza tym dzieci długo rosną! A tutaj, proszę, jeden wieczór i ile można zrobić! Lubię widzieć rezultaty tego, co robię, od razu, a nie za dwadzieścia lat!
Okrętka mgliście poczuła, że jest w tym jakiś sens.
– No dobrze – przyznała z wahaniem. – Ale to jest takie okropnie denerwujące!
– Lubię rzeczy denerwujące!
– Ty chyba jesteś nienormalna. Nikt inny by się w coś takiego nie wdawał. Ten Boguś to kretyn. Na litość boską, zakochaj się w kimś innym!
– Odczep się – mruknęła Tereska ponuro i ruszyła w stronę domu Okrętki. – Nigdy w życiu już się w nikim nie zakocham. Mam tego dosyć.
– Boguś nie jest wart tego, żeby miał być ostatni! – zaprotestowała stanowczo Okrętka i słuszność tej opinii uderzyła Tereskę jak obuchem. Wprawdzie dotychczas była zdania, że jej uczuciowe życie nieodwracalnie legło w gruzach, połamanego serca nikt i nic nie sklei, ale teraz nagle zachwiała się w tym mniemaniu. Boguś okazał się idiotą. Może by tak zatem jeszcze raz… ktoś… kiedyś…
Energicznie usunęła z serca i umysłu lęgnące się, nieśmiałe nadzieje. Nie, wykluczone, nic z tego nie będzie! Nie dla niej już takie rzeczy, ona się musi zająć czymś innym. Uroczyste podziękowania władz państwowych to też jest coś, co napełnia duszę błogą satysfakcją, aczkolwiek zupełnie innego rodzaju…
– Jeżeli Krystynie fatygant nie zrobi zadania z fizyki, to leżymy obie martwym bykiem – powiedziała nagle złowieszczo Okrętka. – Nie wierzę, że ty zdążysz zrobić, a o mnie w ogóle mowy nie ma. Na litość boską, idź do domu i przynajmniej próbuj!
Wbrew przewidywaniom, do propozycji ściślejszej współpracy Januszek odniósł się z wyraźną rezerwą.
– Ty mi lepiej od razu powiedz, że mam pilnować wszystkich samochodów w Warszawie – rzekł niechętnie. – Ten Opel jest z Żoliborza, to uważasz, że co? Mam w ogóle nie wracać do domu?
– Przecież nie stoi na Żoliborzu bez przerwy. Jeździ po mieście i gdzieś się zatrzymuje. Możesz przypadkiem zauważyć.
– A ten od Rewolucji już cię nie obchodzi?
– Owszem, obchodzi. Ale tamten też.
– Bo co?
– Bo nic. Milicji potrzebny.
– O, jak rany kota, co ta milicja tak się przerzuciła na motoryzację? No dobra, mogę szukać, ale przez dwa tygodnie będziesz po mnie zmywać.
– Zwariowałeś? – spytała Tereska z tak niebotycznym zdumieniem, że Januszek nieco się zreflektował. Istotnie, nie była to dziedzina, w której od jego siostry byłby sens czegokolwiek wymagać.
– No nie, nie zmywać – poprawił się. – Robić zadania z matematyki.
Wyrazem twarzy Tereska okazała głęboki niesmak i urazę.
– Zwracam ci uwagę, że zadaniami z matematyki dla różnych jełopów to ja się zajmuję za pieniądze. To jest moja zawodowa praca. A ty…
– A ja bym też mógł szukać po mieście rozmaitych gruchotów za pieniądze!
– Nic podobnego! Pomoc w łapaniu przestępców to jest praca społeczna!
– Możesz uważać, że zadania z matematyki dla mnie to też jest praca społeczna. Jak mam tracić czas na latanie za samochodami, to nie mogę robić matematyki!
Po dość długich targach obie strony poszły na pewne ustępstwa. Stanęło na tym, że za niektóre zadania z matematyki na niektóre pojazdy w stolicy będzie zwracało uwagę pół klasy Januszka.
Rezultatem zawartej umowy była rychła wizyta Tereski u dzielnicowego. Po położeniu tak licznych i tak wielkich zasług na polu zwalczania przestępstw czuła się tam jak u siebie w domu. Zapukała do drzwi, usłyszała z wnętrza jakiś okrzyk, który uznała za zaproszenie, i weszła.
Dzielnicowy siedział za swoim biurkiem, po przeciwnej stronie zaś tkwił na krześle jakiś nawet dość sympatycznie wyglądający osobnik, w wieku również zaawansowanym, dobiegający zapewne czterdziestki. Miał twarz o ostrych rysach, podobną trochę do ptasiej, i bardzo żywe, bystre oczy.
– Dzień dobry – powiedziała Tereska życzliwie. – Mój brat widział Opla.
Dzielnicowy na jej widok drgnął i zmienił się na twarzy. Niespokojnie spojrzał na osobnika, podniósł się czym prędzej i uczynił taki gest, jakby się opędzał od siły nieczystej.
– Nie teraz – powiedział pośpiesznie. – To jest, przepraszam panią, ale… To jest, kto pani pozwolił… To jest, chciałem powiedzieć, pani nie powinna… To znaczy, jestem zajęty i proszę zaczekać!
Tereska poczuła się bardzo zaskoczona. Z pewną niechęcią spojrzała na osobnika, który miał wyraz twarzy kamiennie uprzejmy.
– Ja później nie mogę… – zaczęła.
– To jutro! – przerwał szybko dzielnicowy. – Interesantów przyjmuję jutro!
Tereskę zdziwiło to tak, że nie powiedziała już nic. Postała chwilę z otwartymi ustami i oszołomieniem na obliczu, po czym opuściła niegościnny pokój. Na ulicy, zaraz za drzwiami komendy, natknęła się na Krzysztofa Cegne, wracającego z terenu.
– Ten pański szef wyrzucił mnie za drzwi – oświadczyła z pretensją. – Powinnam przynajmniej dowiedzieć się, dlaczego!
– Sam jest? – zainteresował się Krzysztof Cegna.
– Nie. Siedzi tam jakiś. Taką ma jakąś ptasią gębę. Wydaje się sympatyczny, więc pewno przestępca.
– O rany boskie! – jęknął Krzysztof Cegna. – Nie żaden przestępca, tylko major! Zdążyła pani coś powiedzieć?
– Co pan powie, major? Nie, skąd, nic nie zdążyłam. Chciałam powiedzieć, że mój brat widział tego Opla. W ogóle nie chciał słuchać! Co to ma znaczyć? Już to panów nie obchodzi?
Krzysztof Cegna milczał przez chwilę.
– To przeze mnie – powiedział wreszcie ze skruchą i zakłopotaniem. – To właśnie major prowadzi tę sprawę, a ja mu włażę w paradę. Szef się bał, że pani co powie, i będzie draka. O rany, pewno będzie.
Zrezygnował z powrotu do komendy i wyraźnie zmartwiony ruszył razem z Tereską w kierunku jej domu. Tereska poczuła się zaciekawiona.
– Nic nie rozumiem. Jak pan mu włazi? Przeszkadza mu pan?
– Nie, nie to. Ale przekraczam kompetencje. Sam szukam, zamiast wszystko przekazywać, i jeszcze w dodatku z postronną osobą. Znaczy z wami. Ale ja mam swoje powody.
Tereska poczuła się zaintrygowana jeszcze bardziej. Krzysztofa Cegnę niepokój i niepewność gniotły ciężarem i czuł nieprzepartą potrzebę zwierzeń. Wyznał jej więc swoje marzenia i zamiary na przyszłość.