Выбрать главу

U Tereski jego problemy w mgnieniu oka znalazły żywy oddźwięk. Ambicje życiowe to było coś, co, szczególnie ostatnio, rozumiała znakomicie i aprobowała w pełni. Ponadto Krzysztof Cegna prezentował coś więcej.

– Bo ja bym, widzi pani – powiedział z zapałem – chciał robić coś dużego. Jak już robić, to coś naprawdę dużego. I żeby były wyniki. Żebym się musiał męczyć, proszę bardzo, ja się lubię męczyć, ale żeby z tego było coś!

Wypowiedź została Teresce wręcz wyjęta z ust. Krzysztof Cegna precyzował w tym momencie jej własną postawę życiową. Ona też chciała robić coś dużego i lubiła widzieć rezultaty swojej pracy od razu, na poczekaniu i wyraźnie. Byle co jej nie zadowalało. Nie znosiła sprzątania, ale lubiła froterować świeżo zapastowaną, matową podłogę i patrzeć, jak pod szczotką od froterowania zaczyna olśniewająco błyszczeć. Lubiła czyścić bardzo brudne buty, przy czym zawsze czyściła najpierw jeden po to, żeby po wyczyszczeniu móc go porównać z drugim. Lubiła myć okna, ale dopiero wtedy, kiedy przez szyby nie było już nic widać. Szczególnie zaś podobały jej się wszystkie prace, w wyniku których powstawało coś trwałego.

Ambicje Krzysztofa Cegny spodobały jej się również i natychmiast zalęgła się w niej życzliwa i pełna zapału chęć pomocy. Stanowczo była po jego stronie. Kwestii zależności służbowych nie rozumiała wprawdzie kompletnie, ale istnienie problemów w tej dziedzinie przyjęła na wiarę. Widocznie jakoś to tam jest w tej milicji, że każdy jest przydzielony do innego bandyty, czy coś w tym rodzaju, i nie można sobie nawzajem odbierać.

– Rozumiem – powiedziała z sympatią. – Pomogę panu. Ja też uważam, że powinien pan sam ich wszystkich wyłapać. Dużo ich jest?

W ostatnim pytaniu zabrzmiał odcień niepokoju. Mówiąc o wyłapaniu złoczyńców, oczyma duszy ujrzała rząd obszarpanych postaci o bandyckich gębach, przykutych do łańcucha jeden za drugim, z kulami u nogi, prowadzonych przez triumfującego Krzysztofa Cegnę, i nie wiedziała, jak długi byłby ten rząd.

– Nie wiem – powiedział ostrożnie Krzysztof Cegna. – Parę osób. Wystarczyłoby złapać tych najważniejszych.

– Ci, których widziałyśmy… Ci z samochodów to są ci najważniejsi?

– Prawie, ale jeszcze nie całkiem. Przez tych można trafić do tamtych, tyle że to już nie ja. Mnie by wystarczyło, gdybym miał dowody na tych mniej ważnych. Rozumie pani, gdybyście na przykład sfotografowały tego faceta, jak podrzucał paczkę z Opla do Fiata, zamiast mu podwędzać te zegarki. Albo niechby nawet i rąbnąć, ale przedtem zrobić zdjęcia. A najlepiej byłoby złapać go na gorącym uczynku. Jeszcze jest ważne, z kim on się kontaktuje… Za takim trzeba pochodzić.

– To niedobrze – powiedziała Tereska zmartwiona. – Nie mogę chodzić, bo muszę chodzić do szkoły. Mój brat też.

– O niech ja skonam, tylko nie to! – przeraził się Krzysztof Cegna. – Niech pani aby nie strzeli do głowy za kimś chodzić! To jest niebezpieczna robota i w ogóle na tym trzeba się znać. Już ja sobie pochodzę po służbie. Byle tylko wiadomo, za kim.

Gwałtowne zakazy wzbudziły w Teresce niezadowolenie i jakby lekki protest, ale nie ujawniła tych uczuć. Gorąca chęć pomocy rosła w niej niby dżungla po deszczu.

Zaraz nazajutrz rano, jeszcze przed pierwszą lekcją, Okrętka złamała złożoną sobie samej uroczystą przysięgę, że nie będzie się wtrącać do tych okropnych rzeczy, którymi Tereska zatruwa jej życie.

– Mamy coraz więcej samochodów – powiedziała tajemniczo. – Widziałam następny.

Tereska, od wczoraj przejęta tematem bardziej niż dotychczas, natychmiast okazała zainteresowanie, bez pudła odgadując, o co chodzi.

– Jaki? I gdzie?

– Ciemnozielony. Tym razem Napoleon pod Moskwą.

– Oszalałaś? Jaki Napoleon?

– Bonaparte. Data. To znaczy, chciałam powiedzieć, numer. I znów ta kretyńska piątka z historii.

– A…! Pięćdziesiąt osiem dwanaście? A litery jakie?

– WF. Tak długo się męczyłam, żeby sobie przypomnieć, kto ma takie inicjały, że aż to w końcu zapamiętałam, bo nikt nie ma. Przez ciebie zaczynam wpadać w manię dopasowywania tych numerów do dat historycznych. Dużo mi brakuje.

– Śródmieście – powiedziała Tereska, żywo poruszona. – Gdzie był? I skąd wiesz, że pasuje?

– Znów byłam świadkiem czegoś. Na Kruczej, przed Grand Hotelem. Stałam sobie i czekałam na autobus, to znaczy, spacerowałam. Ten z uchem podjechał tym Oplem, wysiadł jakiś drugi i wsiadł do tego Napoleona pod Moskwą, a ten od razu odjechał. Bardzo szybko. A ten drugi miał w ręku taką samą paczkę!

Okrętka była pełna satysfakcji. Ulga, jakiej doznawała na myśl, że oglądana scena należy już do przeszłości, że nie było przy tym Tereski, że nie została zmuszona do dokonywania kradzieży albo też być może porywania samochodów lub faceta, sprawiła, że udzielała informacji chętnie i z zapałem. Tereska dostała wypieków.

– Jak wyglądał?

– No mówię ci, ciemnozielony…

– Ale nie samochód, tylko facet?

– Taki jakiś. Nieduży, łysy, w kurtce z kołnierzem i w okularach.

– I co zrobił?

– Nic. Wsiadł do Napoleona i odjechał.

– Poznasz go?

– Jak zobaczę od tej samej strony i w tym samym ubraniu, to poznam.

Żadna z nich nie zwróciła uwagi, że lekcja rozpoczęła się już jakiś czas temu i nauczycielka historii od dłuższej chwili nie spuszczała z nich oka. Nauczycielka historii była wielka, gruba i nieruchawa, jasne jest zatem, że określana była wdzięcznym mianem Sarenki.

– Bukatówna zechce może uprzejmie powiedzieć, co działo się wtedy w Polsce – zaproponowała nagle złowieszczo.

– Kiedy? – zdążyła szepnąć rozpaczliwie pobladła Okrętka, podnosząc się możliwie powoli.

– W tysiąc osiemset trzydziestym – odszepnęła ze współczuciem Krystyna z tyłu.

Nauczycielka historii miała koszmarną metodę zadawania pytań, traktując swój przedmiot jak coś rozciągającego się nie tylko w czasie, ale także w przestrzeni. Nie sposób było przewidzieć, czy zacznie się domagać informacji, co działo się w jakimś miejscu przez jakiś upływ czasu, czy też raczej przystąpi do sprawdzania, co działo się w różnych miejscach w tym samym okresie. Przerażone przypominanie sobie, jakie były poczynania grafów niemieckich w chwili, kiedy Krzysztof Kolumb płynął do Ameryki, i który Włodzisław wyrżnął do nogi rodzinę którego Świętopełka, czy może odwrotnie, na Rusi, wymagało skupienia wszystkich władz umysłowych. Równocześnie najgłębsze przekonanie, że raz nabyta wiedza historyczna powinna na zawsze pozostać w nafaszerowanych nią mózgach, pozwalało historyczce czynić przedziwne skoki po krajach i epokach, bez żadnych względów na to, w jakiej klasie materiał był przerabiany. Przerzut z wojen punickich na powstanie listopadowe był drobiazgiem, do którego klasa była przyzwyczajona, ale który nieodmiennie wywoływał zrozumiały wstrząs. Można by rzec, że klasa przywykła do wstrząsów.

– Z Napoleonem był spokój już od piętnastu lat – powiedziała mimo woli spłoszona Okrętka, zbyt gwałtownie oderwana od poprzedniego tematu.

– Istotnie – potwierdziła Sarenka, przyglądając się jej krytycznie. – Ale ja cię pytam, co się działo, a nie co się przestało dziać.

– Powstanie listopadowe…

– W jakim to, moje dziecko, miesiącu wybuchło powstanie listopadowe?

– W listopadzie – wyszeptała niepewnie Okrętka po długiej chwili milczenia, w czasie której zastanawiała się, jaki też straszliwy podstęp może być zawarty w tym pozornie prostym pytaniu.

– Słusznie. A rok zaczyna się kiedy?

– Pierwszego stycznia…

– Właśnie. Pomiędzy styczniem a listopadem upływa na ogół dosyć dużo czasu. A zatem?