– Dworce kolejowe! Oczywiście, że jesteśmy trąby i tumany, że nam to do tej pory do głowy nie przyszło. Skoro przemycają, to muszą wozić pociągami, trzeba było już dawno powychodzić na zagraniczne pociągi!
– No to przecież oni chyba wychodzą?
– Ale nam chodzi o to, żeby Skrzetuski się odznaczył, a nie jacyś inni, nie? A z tego, co mówili, wyraźnie widać, że lada chwila będą ich łapać. Powinnyśmy mu pomóc.
– Drzewo – powiedziała desperacko Okrętka, gorączkowo szukając argumentu, który mógłby skłonić Tereskę do zajęcia się czymkolwiek innym. – Miałaś się postarać o drzewo, bo już nie ma czym palić.
– Ojciec ma załatwić, żeby przywieźli ciężarówką jakieś odpady.
– Ale nie przywożą. Powinnaś pojechać po to drewno, o którym mówiłaś. Te jakieś wykroty. Nie, karcze. No, z tych powycinanych drzew.
– O Boże! – powiedziała Tereska niecierpliwie. – Jeszcze i to! No trudno, to… czekaj. Pojedziemy sankami, mówiłaś, że Zygmunt przykręcił płozy. Pomożesz mi?
Z dwojga złego Okrętka wolała już własnoręcznie wyrąbywać las, niż uczestniczyć w łapaniu bandytów. Do posługiwania się stołem, na nowo ustawionym na płozach, nabrała wprawdzie żywej niechęci, ale zdawała sobie sprawę, że czymś po to drewno Tereska musi pojechać, nie przywlecze go bowiem na piechotę. Wyraziła zgodę.
– Ale to pojutrze – dodała Tereska stanowczo. – Jutro postróżujemy jeszcze na dworcu, a możliwe, że przez ten czas przywiozą te odpady ciężarówką…
Mroźne, zimowe ciemności rozświetlał księżyc, kiedy Tereska i Okrętka zjeżdżały na stole ze skarpy, usiłując przy tej okazji nie połamać sobie nóg. Okrętka była pełna rozgoryczenia.
– Gdybyś mi wcześniej powiedziała, że to w tej wsi za Wilanowem, nie pojechałabym z tobą za skarby świata – mówiła dwudziesty piąty raz. – Wszędzie, tylko nie tam! To na pewno w pobliżu tego nachalnego wariata!
– Wcale nie w pobliżu, tylko kawałek dalej. Coś ty chciała, żeby to było na placu Defilad? Uspokój się, nie będziemy do tego szaleńca wstępować!
– On sam nas napadnie… Hamuj, coś jedzie!
Stół w charakterze sań sprawiał sobą pewne kłopoty. Po pochyłości zjeżdżał nawet nieźle, po równym, śliskim terenie dawał się łatwo rozpędzić, całkowicie niemożliwe natomiast było nadawanie mu kierunku. Ciężar machiny wykluczał posługiwanie się nogą jak przy normalnych sankach. Należało pilnować, żeby pojazd nie nabierał zbyt wielkiej szybkości, i w razie potrzeby po prostu zeskakiwać. Zjazd ze skarpy, szczególnie w mylącym świetle księżyca, był dość skomplikowany, dalsza droga jednakże wręcz zapraszała do podróży. Po gładkiej, pokrytej śniegiem, wyślizganej nawierzchni jechało się doskonale, przy czym wynaleziona metoda nadal w pełni zdawała egzamin. Popychany z każdej strony jak hulajnoga wehikuł ślizgał się lekko, wykazując tylko niejakie tendencje do zjeżdżania na pobocze.
– Te szosy niepotrzebnie robią wypukłe – powiedziała Okrętka z niezadowoleniem. – Zjeżdża na boki.
– Całe szczęście, że nie sprzątają śniegu – odparła Tereska, w przeciwieństwie do przyjaciółki do wszystkiego nastawiona pozytywnie. – Ładnie byśmy wyglądały, gdyby to trzeba było wlec po asfalcie.
– I w ogóle bez sensu. Zamiast jechać za dnia, znów się włóczymy po ciemku. Nie możesz sobie przełożyć korepetycji na wieczór, a przedtem załatwiać inne rzeczy?
– Nie mogę. Właśnie wieczór jest mi potrzebny. Gdzieś ty widziała przestępców, którzy coś robią za dnia?
– Przecież nie jedziesz po to drewno do przestępców!
– Ale na ogół trzeba za nimi latać wieczorem. Jaka szkoda, że wczoraj nie przywieźli żadnego przemytu, mogłybyśmy ich teraz złapać na gorącym uczynku, jak chowają.
– Gdyby wczoraj przywieźli, toby i wczoraj schowali. Nie wiadomo, czy nie przywieźli dziś – powiedziała grobowo Okrętka, nie przeczuwając, że mówi w jasnowidzeniu. – A w ogóle wieźliby samochodem. Masz zamiar zdążyć tym pudłem za samochodem?
– Coś jedzie za nami, odsuńmy się.
– Całkiem zjedź, jest zakręt.
Zakręt trzeba było przebyć na piechotę. Tylko wyjątkowo łagodne łuki dawały się pokonać na saniach. Na szczęście szosa do Wilanowa jest dość prosta i jazda na oryginalnej hulajnodze, aczkolwiek męcząca, była nawet przyjemna.
Im dalej od miasta, tym lepiej pojazd się ślizgał, nabierając rozpędu. Tereska i Okrętka, rychło opanowawszy nową technikę jazdy, czuły się coraz pewniej. Lekkomyślnie pozwoliły sobie na imponującą szybkość co najmniej piętnastu kilometrów na godzinę.
– Hamujmy – powiedziała Okrętka trochę niespokojnie przed zakrętem śmierci. Kopnęła nawierzchnię prawym obcasem, zamierzając zwalniać metodą uderzeniową, ale trafiła na pasmo lodu. Obcas pośliznął się, nie wywołując pożądanego efektu.
Równocześnie Tereska kopnęła nawierzchnię lewym obcasem, ze znacznie lepszym skutkiem. Nieobliczalne, rozpędzone sanie na idealnie śliskich płozach skręciły na środek szosy.
– O rany boskie, coś jedzie za nami!!! – wrzasnęła Okrętka rozpaczliwie. – Przejedzie nas!!!
– Hamuj! – krzyknęła przestraszona Tereska. – Skręćmy jakoś!!!
Odepchnęła się z nadzieją, że przy równoczesnym hamowaniu Okrętki stół wróci na prawą stronę szosy. Od Warszawy nadjeżdżał samochód, cały czas mrugający światłami. Okrętka zdecydowała się w tym samym momencie zjechać na lewą stronę i również odepchnęła się nogą, nieco jednak później niż Tereska. Sanie wykonały imponujący ślizg najpierw w prawo, a potem w lewo i znów znalazły się na środku, jadąc z tą samą szybkością. Samochód za nimi wykonał jakiś dziwny pląs na jezdni. Tereska i Okrętka konsekwentnie usiłowały realizować swoje zamierzenia, z całej siły trzymając się żelaznej poręczy. Były już na zakręcie.
– Ty hamuj!!! – krzyknęła dziko Okrętka.
– O rany boskie!!! – jęknęła Tereska.
Tuż przed nimi, z prawej strony, wyjechał nagle drugi samochód. Wszystko nastąpiło równocześnie. Tereska kopnęła obcasem, Okrętka popchnęła, sanie pośliznęły się do przodu i wykonały majestatyczny obrót na prawym skraju zakrętu. Wyjeżdżający samochód, któremu nagle pojawiła się przed nosem dziwna machina, gwałtownie przyhamował i wykonał pół obrotu w stronę przeciwną. Samochód nadjeżdżający z Warszawy również przyhamował i również wykonał pół obrotu, po czym oba pojazdy z brzękiem i chrzęstem zetknęły się bagażnikami i znieruchomiały.
Tereska i Okrętka wpadły w zaspę i również znieruchomiały, nie tylko pod wrażeniem katastrofy, ale także dla innej przyczyny. Oba odwrócone do nich tyłem samochody miały doskonale oświetlone tablice rejestracyjne. Na obu widniał ten sam numer: WG 5789.
– Niech mnie gęś kopnie! – wyszeptała ze zdumieniem Tereska, wpatrzona w numer.
– Tobie też się w oczach dwoi? – zdziwiła się Okrętka.
Tereska gwałtownie ocknęła się z osłupienia.
– Jezu Mario, w nogi! Wysiadają!
Wyszarpnięty z zaspy stół dał się rozpędzić w mgnieniu oka. Znieruchomienie nie trwało dłużej niż dziesięć sekund. Panika dodała sił i zanim z obu samochodów powyskakiwali kierowcy, Tereska i Okrętka już znajdowały się w odległości kilkunastu metrów, osłonięte mrokiem. Nie zauważyły nawet, że obaj kierowcy byli dziwnie do siebie podobni strojem.
Dopiero po kilkudziesięciu metrach odważyły się obejrzeć.
– Nie gonią nas – wyszczekała Okrętka z niejakim zdziwieniem.
– Na piechotę? Będą nas ganiać samochodem, jak się tylko od siebie odczepią! Gazu!