Tajemnica opóźnienia pościgu była prosta. Oba samochody zaczepiły się tylnymi zderzakami w tak przemyślny sposób, że uwolnienie ich od siebie bez urywania zderzaka wymagało zarówno czasu, jak i wysiłku. Aczkolwiek obaj kierowcy śpieszyli się ze wszystkich sił, to jednak do chwili uzyskania wolności upłynęło kilka minut Od strony miasta nadjechał szary Volkswagen.
– Pryskaj! – szepnął nerwowo jeden kierowca do drugiego. – Prędzej!
Wsiedli w pośpiechu jak na pożar i ten, który uprzednio nadjechał z Warszawy, skręcił na drogę w prawo, ten zaś, który tuż przed saniami wyjechał z owej drogi, podążył w stronę Wilanowa. Kierowca Volkswagena, okropnie zdenerwowany kraksą, która zakorkowała go na chwilę na rogu Chełmskiej i Belwederskiej, ujrzał z daleka jakieś kłębowisko, zbliżył się, oświetlił reflektorami numer ruszającego do Wilanowa Fiata i odetchnął z ulgą.
– Czy my musimy przejeżdżać obok tego nawiedzonego domu? – spytała Okrętka, zdenerwowana przeżyciem na zakręcie śmierci. – Mam zupełnie dosyć rozrywek, jak na dziś.
– Możemy jechać dookoła, po kartoflisku, ze dwa kilometry więcej. Masz ochotę?
– Już sama nie wiem, co gorsze. Zdaje się, że do końca życia znienawidzę podróże do Wilanowa. A w ogóle co to było? Dlaczego on był jednakowy, ten numer? Dlaczego nas nie gonili?
– Widocznie… – zaczęła Tereska i nagle urwała, oglądając się. – Właśnie gonią! To oni! Schowajmy się!
– Tam! Prędzej!
– Ostrożnie! Połamie nam nogi!
Nie bacząc na nic, Okrętka zeskoczyła ze stołu, pchając go w ciemne miejsce, za jakąś kupę desek. Szosę na skrzyżowaniu oświetlała latarnia. Obie z bijącym sercem przykucnęły za ową kupą desek, zasłonięte mizernym krzaczkiem. W blasku latarni ujrzały Fiata, przejeżdżającego bez pośpiechu i skręcającego w prawo, w kierunku na Powsin.
– No! – powiedziała Tereska z ulgą, podnosząc się. – Nie zobaczyli nas…
– Cicho! – syknęła Okrętka i szarpnęła ją ku dołowi. – Jedzie ten drugi!
– Dlaczego cicho? Przecież nie słyszą nas, bo warczą!
Szosą przejechał szary Volkswagen i podążył za Fiatem. Tereska i Okrętka odczekały jeszcze długą chwilę.
– No gdzie on jest, ten drugi? Wyparował?
– Pojechał gdzie indziej. Już chyba spokój, nie? Nie przesiedzimy tu przecież reszty życia!
– Oni mogą zawrócić. Możliwe, że nas szukają.
– Tym bardziej jedźmy prędzej. Zaraz skręcimy i już nas nie znajdą. Pojechali do Powsina.
Dom obłąkanego osobnika, obok którego musiały przejechać, stał cichy i ciemny. Okrętkę napełniło to nadzieją, że gospodarza szaleńca nie ma, i wstąpiło w nią trochę ducha. Kiedy dotarły do celu, energicznie przystąpiła do ładowania drzewa na blat. Dwa potężne, wykarczowane pnie i nieco pomniejszych, kawałki grubych gałęzi, dębowe bierwiona i fragmenty czegoś w rodzaju podkładów kolejowych obciążyły sanie tak, że ledwo można je było ruszyć z miejsca.
– No tak, oczywiście! – sapnęła Okrętka z furią. – W dół zjeżdżamy pusto, a z tym całym nabojem musimy pchać się pod górę. Gdzie sens, gdzie logika! Czy ja jestem koń?!
– Nie, już prędzej oślica! – odstęknęła Tereska. – Nie narzekaj, wyrobimy sobie kondycję. Ciągnijże, ochwaciłaś się już, czy co?! Na szosie będzie łatwiej!
– Tamte drzewka były, lżejsze…
W pobliżu domu gościnnego obłąkańca Teresce przyszła nagle do głowy odkrywcza i nader niepokojąca myśl. Zatrzymała się, ciężko dysząc, i odpięła kołnierz pod szyją.
– Gorąco mi jak piorun. Słuchaj, oni nas teraz muszą zabić.
Wachlująca się czapką Okrętka zamarła z otwartymi ustami, wpatrując się w nią wzrokiem pełnym zaskoczenia i oburzenia.
– Z tymi jednakowymi numerami to musi być jakiś straszliwy kant, o którym nikt nie wie – ciągnęła złowieszczo Tereska. – Tylko my. Oni wiedzą, że myśmy widziały. Absolutnie nie mogą nas zostawić przy życiu, mowy nie ma! Ty byś zostawiła?
– Stanowczo tak! – odparła gniewnie Okrętka. – Dosyć mam już tych morderstw i zbrodni! Mogą myśleć, że nikomu o tym nie powiemy. Mogłyśmy nie zauważyć.
Tereska wzruszyła ramionami i energicznie popukała się palcem w czoło.
– Masz źle w głowie i głupie złudzenia. Oni nie mogą ryzykować. Pomordują nas przy pierwszej okazji i będą mieli słuszność, bo my też powiemy o tym milicji przy pierwszej okazji. Pytanie, kto zdąży wcześniej…
– Zwariowałaś chyba, żeby mi o tym mówić teraz! – zdenerwowała się Okrętka. – I w ogóle też sobie miejsce znalazłaś na odpoczynek! Akurat tutaj!
– Bo musimy być szczególnie ostrożne. Zauważyłaś, że jechali powoli? Szukali nas. I będą szukać, aż znajdą.
W głosie Tereski zadźwięczały jakieś proroczo ponure tony i Okrętka poczuła, jak jej się włosy jeżą na głowie, a zimny dreszcz przelatuje po plecach. Straceńcza odwaga Tereski przeraziła ją dodatkowo, wydało jej się bowiem, że miast unikać niebezpieczeństw, Tereska będzie się na nie narażać. Opanowała z trudem paniczną chęć porzucenia przyjaciółki wraz z sągiem drzewa i natychmiastowej ucieczki.
– Na litość boską, jedźmy! – jęknęła półprzytomnie. – Nie, zobaczmy, czy ich tam nie ma! Zakradnijmy się! Wracajmy! Nie, już nie wiem co…
– Zobaczyć trzeba, oczywiście. Podjedziemy kawałek dalej i sprawdzimy.
Dopchnęły sanie bliżej podejrzanego domostwa i znów się zatrzymały. Dookoła nadal było ciemno i cicho.
– W razie jakby co, to tu się nawet nie ma gdzie schować – szepnęła Okrętka drżącym głosem. – Same ogrodzenia…
W ciszy dobiegł ich nagle warkot samochodu i przed nimi, dziwnie blisko, błysnęły światła reflektorów. Jechały w ich kierunku.
– Chryste Panie… – jęknęła Okrętka ochrypłym, zdławionym szeptem.
Teraz już i Tereska poczuła narastającą panikę. W ciągu ostatnich kilku minut konieczność zabicia ich obu stała się w jej przekonaniu wręcz paląca. Nie ulegało wątpliwości, że bandyci nadjeżdżają specjalnie w tym celu. Nigdzie wokół nie było ochrony, za chwilę dosięgną je światła reflektorów i wtedy już nie będzie ratunku…
– Tam!!! – wyszeptała dramatycznie i nakazująco. – Prędzej!!!
Półprzytomna z przerażenia Okrętka spełniła rozkaz i wpadła w otwartą furtkę zbójeckiej jaskini, niepewnie usiłując protestować.
– Ale tamto… Zostanie…
– To jest do niczego niepodobne, nie wiedzą, że to nasze. Dalej, tu świecą…
Samochód zatrzymał się, ktoś z niego wysiadł i otworzył bramę. Tereska i Okrętka zamarły za krzewami. Fiat znów ruszył i powoli skręcając do bramy jął świecić reflektorami coraz bliżej. Tereska i Okrętka konsekwentnie cofały się, pozostając w granicy cienia. Dotarły do bocznej ścianki ganku, świadome tego, że już dalej cofać się nie ma gdzie i straszliwe światła za moment na nie padną. Wówczas Tereska przypomniała sobie o piwnicznej dziurze.
Drzwiczki w podmurówce ganku były uchylone. W ostatniej chwili zdążyła wepchnąć tam Okrętkę i ukryć się sama. Spod ich nóg coś potoczyło się w dół, światła zamiotły uchylone drzwiczki, schodki i ganek i przesunęły się dalej.
– Nie pchaj mnie, tu są schody, zlecę do piwnicy na zbity pysk – wysyczała z irytacją Okrętka.
– Cicho! Zejdź kawałek, nie mam miejsca na głowę! Przestań robić ten hałas!
– Cicho! Tu nic nie widać…
– A coś ty tam chciała oglądać wystawę malarstwa?
Na podwórzu coś się działo. Przez szparę w uchylonych drzwiczkach widać było czyjeś nogi. Nóg było cztery, co wskazywało na obecność dwóch osób. Osoby kręciły się tam i z powrotem, w końcu podeszły do obiegającego dom, zaśnieżonego chodniczka z płyt chodnikowych. Zamarła w przerażeniu Tereska ujrzała, jak jedna z tych płyt została podniesiona i w dziurę pod nią włożono jakieś pakunki. Wstrzymując oddech, pomyślała, że teraz już trzeba je zabić bezwzględnie, a ją nawet podwójnie…