Żeby jego wejście wyglądało całkiem naturalnie, cicho wśliznął się z powrotem na górę, a potem schodził na dół, następując głośno na każdy stopień; czuł, jak drży, i bał się tego, że w ogóle nie będzie w stanie powiedzieć spokojnym i naturalnym głosem: idę tu tylko po szczoteczkę; pomimo tego szedł, a kiedy był już niemal przed łazienką i serce tłukło mu się tak, że prawie nie mógł złapać tchu, usłyszał: "Jaromilu, ja się kąpię! Nie wchodź tutaj!" Odpowiedział: "Ależ nie, ja przecież idę do kuchni!" – i naprawdę poszedł na drugą stronę przedpokoju, do kuchni, otworzył i zamknął drzwi, jakby coś stamtąd zabierał i poszedł z powrotem do siebie na górę.
I dopiero tam pomyślał sobie, że niespodziewane słowa Magdy nie musiały wcale być powodem tak idiotycznej kapitulacji, że mógł przecież powiedzieć: ależ Magdo, idę tylko po szczoteczkę, i wejść, a Magda z pewnością by się o to na niego nie gniewała; Magda lubiła go, ponieważ zawsze był dla niej grzeczny. I znów sobie wyobrażał, że jest w łazience i przed nim leży w wannie naga Magda i mówi: nie wchodź tu, wyjdź stąd w tej chwili, ale nie może nic zrobić, nie może się bronić, ponieważ jest bezsilna, tak jak bezsilna była wobec śmierci narzeczonego, leży bowiem uwięziona w wannie, a on pochyla się nad jej głową, nad jej dużymi oczami…
Było to jednak bezpowrotnie stracone i Jaromil słyszał potem już tylko cichutki szum wody wyciekającej z wanny w otchłanie kanałów; bezpowrotność tej wspaniałej okazji dręczyła go, gdyż wiedział, że nieprędko nadarzy się znów taki wieczór, kiedy zostałby z Magdą w domu sam, a jeśli nawet się nadarzy, klucz już dawno będzie musiał być na swoim miejscu i Magda będzie mogła się zamknąć. Leżał wyciągnięty na tapczanie i był zrozpaczony. Ale bardziej, niż stracona okazja, zaczęła go dręczyć rozpacz z powodu własnego tchórzostwa, własnej słabości, własnego głupiego łomoczącego serca, które odebrało mu przytomność umysłu i wszystko zepsuło. Zalała go ogromna niechęć do samego siebie.
Tylko – co począć z taką niechęcią? Jest ona czymś zupełnie innym niż smutek; ba, jest chyba dokładnym przeciwieństwem smutku; kiedy w domu byli na Jaromila źli, często zamykał się w swoim pokoju i płakał; ale był to szczęśliwy, prawie hedonistyczny płacz, płacz nieomal miłosny, gdyż Jaromil żałował i pocieszał Jaromila, zaglądając w jego duszę; ta nagła niechęć, która Jaromilowi ukazała żałosnego Jaromila, oddalała go jednak i odwracała od własnej duszy! Była jednoznaczna i zwięzła jak obraza, jak policzek; jedynym ratunkiem przed nią była ucieczka. Dokąd od niej uciec? Jeśli jednak odkryjemy nagle własną małość, dokąd od poniżenia można uciec tylko na wyspy! Usiadł więc przy swoim biureczku i otworzył książkę (tę cenną książkę, o której malarz powiedział, że nie pożycza jej nikomu poza nim) i usilnie starał się skoncentrować na wierszach, które lubił najbardziej.1 znów było tam w dali morze, które obmywa twe oko i znowu widział przed sobą Magdę, była tam też śniegowa kula w ciszy jej ciała, a plusk wody dobiegał do tego wiersza jak plusk rzeki przez zamknięte okno. Jaromila ogarnęła tęsknota i zamknął książkę. Wziął następnie papier i ołówek i sam zaczął pisać. Tak jak to widział u Eluarda, Nezvala, Biebla, Desnosa, pisał jeden pod drugim krótkie wersy, bez rytmu i rymu. Była to wariacja na temat tego, co czytał, ale w tej wariacji było to, co właśnie przeżył, był tam smutek, który się rozpuszcza i zamienia w wodę, była tam zielona woda, której powierzchnia podnosi się coraz wyżej, aż sięga moich oczu i było tam ciało, smutne ciało, ciało w wodzie, ku któremu idę, idę przez nieskończoną wodę.
Czytał sobie swój wiersz na głos wiele razy w kółko śpiewnym patetycznym głosem i był zachwycony. Na dnie tego wiersza była Magda w wannie i on z twarzą przyciśniętą do drzwi; nie znalazł się więc poza granicami swego przeżycia; był wszakże wysoko ponad nim; niechęć wobec samego siebie została na dole; tam na dole ręce pociły mu się z tremy i przyśpieszał oddech; tu na górze, w wierszu, był wysoko ponad swą słabością; przygoda z dziurką od klucza i własnym tchórzostwem zmieniła się w zwykłą odskocznię, nad którą teraz latał; nie był już opanowany przez to, co przeżył, lecz to, co przeżył, było opanowane przez to, co napisał.
Następnego dnia poprosił babcię, żeby mu pożyczyła maszynę do pisania; przepisał wiersz na specjalnym papierze i było to jeszcze piękniejsze niż wtedy, gdy mówił go sobie na głos, ponieważ wiersz przestał być zwykłym następstwem słów, a stał się rzeczą; jego samoistność była jeszcze bardziej bezsporna. Zwyczajne słowa są na świecie po to, aby zanikły zaraz po tym, gdy zostały wypowiedziane, służą bowiem tylko momentowi porozumienia; są podporządkowane rzeczom, są jedynie ich oznaczeniem; ale te słowa same stały się teraz rzeczą i nie były niczemu podporządkowane; ich przeznaczeniem nie było chwilowe porozumienie i szybki zanik, lecz trwanie.
To, co Jaromil przeżył poprzedniego dnia, było wprawdzie w wierszu zawarte, ale zarazem już to w nim z wolna obumierało, tak jak ziarno obumiera w owocu. Jestem pod wodą i uderzenia mego serca wywołują kręgi na powierzchni: w tym wersie była mowa o chłopcu, drżącym pod drzwiami łazienki, który jednocześnie w tym samym wersie powoli znikał; ten wers go przerastał i przeżywał. Ach, moja wodna miłości, mówił inny wers i Jaromil wiedział, że wodną miłością jest Magda, ale wiedział też, że nikt inny nie odnalazłby jej w tych słowach, że jest w nich zagubiona, rozmyta, pogrzebana; wiersz, który napisał, był całkowicie samodzielny, niezależny i niezrozumiały, tak samo jak niezależna i niezrozumiała jest sama rzeczywistość, która się z nikim nie umawia, a po prostu jest; niezależność wiersza była dla Jaromila wspaniałym ukryciem, pożądaną możliwością drugiego życia; tak mu się to spodobało, że nazajutrz spróbował napisać następne wiersze i stopniowo pochłonęła go ta czynność. 1
Chociaż już wstała z łóżka i chodzi po domu jako rekonwalescentka, nie jest jej wesoło. Odrzuciła miłość malarza, lecz miłości męża nie odzyskała w zamian. Tata Jaromila tak rzadko bywa w domu! Już się do tego przyzwyczaili, że wraca dopiero późną nocą, przywykli również do tego, że często zapowiada swą kilkudniową nieobecność, ma bowiem dużo wyjazdów służbowych, ale tym razem w ogóle nic nie powiedział, wieczorem nie wrócił do domu i mama nie ma o nim żadnych wiadomości.
Jaromil tak rzadko tatę widuje, że nie uświadamia sobie nawet jego nieobecności i rozmyśla w swym pokoiku o wierszach: jeżeli wiersz ma być wierszem, musi być przez kogoś czytany; dopiero wtedy udowodni, że nie jest tylko zaszyfrowanym dziennikiem i może żyć samodzielnym życiem, niezależnym od tego, kto go napisał. Najpierw przyszło mu na myśl, że pokaże swoje wiersze malarzowi, ale przywiązywał do nich zbyt wielkie znaczenie, żeby zaryzykować i dać je tak surowemu sędziemu. Pragnął widzieć kogoś, kto będzie nimi zachwycony co najmniej tak jak on sam, i zrozumiał wkrótce, kto jest przeznaczony do tego, aby być tym pierwszym czytelnikiem jego poezji; widział go, jak chodzi po domu ze smutnymi oczami i zbolałym głosem i wydawało mu się, że kroczy jego wierszom naprzeciw; dał mamie z przejęciem kilka starannie wy stukanych wierszy i pobiegł do swego pokoju, by tam zaczekać, aż je przeczyta i zawoła go.