Tak, ta kobieta naprawdę się usprawiedliwiała!
– Przepraszam – powiedziała. – Nie wiem, jak to się mogło stać, że pana aktówka znalazła się w naszym pokoju. Przecież sprzątałam tu przed chwilą i nie znalazłam niczego, co by tutaj nie pasowało. – A jednak – rzekł Ksawery przykucnięty w oknie i wskazał palcem na podłogę. – Ku mojej wielkiej radości aktówka jest tutaj. – Ja też bardzo się cieszę, że ją pan znalazł – powiedziała i uśmiechnęła się.
Stali teraz naprzeciw siebie, a między nimi był tylko stół z robioną na szydełku serwetą i szklanym wazonem wypełnionym sztucznymi kwiatami z woskowanego papieru.
– Tak, byłoby to przykre, gdybym jej nie znalazł – powiedział Ksawery. – Profesor od czeskiego nie cierpi mnie i gdybym zgubił zeszyt zadań domowych, groziłoby mi, że nie przejdę do następnej klasy.
Na twarzy kobiety pojawiło się współczucie; jej oczy zrobiły się nagle tak wielkie, że Ksawery widział tylko te oczy, jakby reszta twarzy i całe ciało były jedynie dodatkiem do nich, ich oprawą; nie wiedział nawet, jak wyglądają poszczególne rysy twarzy kobiety i proporcje jej ciała, to wszystko dostrzegał ledwie kącikiem oka; wrażenie całej postaci było właściwie tylko wrażeniem tych dużych oczu, które zalewały całe ciało swym brązowym światłem.
Ku tym oczom skierował się teraz Ksawery, obchodząc stół.
– Jestem stary repetent – powiedział i chwycił kobietę za ramiona (ach, to ramię było miękkie jak pierś!). – Proszę mi wierzyć – mówił dalej – nie ma nic smutniejszego niż wejść po roku do tej samej klasy, siedzieć znowu w tej samej ławce…
Potem zobaczył, że te brązowe oczy podnoszą się ku niemu i zalała go fala szczęścia; Ksawery wiedział, że mógłby teraz posunąć rękę niżej i dotknąć piersi, brzucha i czego by tylko chciał, bowiem lęk, którym kobieta była owładnięta, kładł mu ją posłusznie w objęcia. Nie zrobił tego jednak, trzymał dłoń na jej ramieniu, tym cudownym obłym wierzchołku ciała i wydawało mu się to wystarczająco wspaniałe, napełniające; nie chciał niczego więcej.
Chwilę stali nieruchomo, a potem kobieta drgnęła:
– Musi pan szybko zniknąć. Wraca mój mąż!
Nie było nic prostszego niż wziąć aktówkę, wskoczyć na okno i z okna na most, ale Ksawery tego nie zrobił. Rozlewało się w nim błogie uczucie, że tej kobiecie grozi niebezpieczeństwo i że musi z nią tu zostać. – Nie mogę zostawić pani samej!
– Mój mąż! Niech pan odejdzie! – prosiła go trwożliwie kobieta. – Nie, zostanę z panią! Nie jestem tchórzem – odrzekł Ksawery, a tymczasem na klatce schodowej wyraźnie już rozlegały się kroki. Kobieta starała się popchnąć Ksawerego w stronę okna, ale on wiedział, że nie wolno mu opuścić kobiety w chwili, gdy grozi jej niebezpieczeństwo. Już z głębi mieszkania słychać było, jak otwierają się drzwi, i Ksawery w ostatniej chwili rzucił się na podłogę i wlazł pod łóżko.
3
Przestrzeń między podłogą i stropem utworzonym przez pięć deseczek, pomiędzy którymi ugina się potargany siennik, nie była większa niż przestrzeń w trumnie; w odróżnieniu od niej była to wszak przestrzeń pachnąca (tchnęło z niej zapachem siana), bardzo akustyczna (po podłodze niósł się dźwięcznie odgłos kroków) i z doskonałą widocznością (tuż nad sobą widział twarz kobiety, której nie wolno mu było opuścić, twarz rzutowaną na szare obicie siennika, twarz przekłutą trzema źdźbłami siana sterczącymi z parcianki).
Kroki, które słyszał, były ciężkie, a kiedy odwrócił nieco głowę, zobaczył na podłodze buty z cholewami stąpające po pokoju. Słyszał potem kobiecy głos i nie mógł pozbyć się lekkiego a jednak bolesnego uczucia żalu: ten głos brzmiał tak samo melancholijnie, lękliwie i nęcąco, jak przed chwilą, gdy zwracał się do niego. Ksawery był jednak rozumny i stłumił nagły grymas zazdrości; zrozumiał, że kobieta jest w niebezpieczeństwie i broni się tym, co ma: swoją twarzą i swym smutkiem. Potem usłyszał głos mężczyzny i zdawało mu się, że ten głos podobny jest do czarnych butów z cholewami, które widział kroczące po podłodze. A później słyszał, jak kobieta mówi nie, nie, nie i jak para kroków zbliża się chwiejnie do jego kryjówki i jak potem niski strop, pod którym leży, obniża się jeszcze bardziej i dotyka prawie jego twarzy. I znów słychać było, jak kobieta mówi nie, nie, nie, teraz nie, proszę cię, nie teraz i Ksawery widział na grubym płótnie siennika centymetr nad swymi oczami jej twarz i wydawało mu się, że ta twarz zwierza mu się ze swego poniżenia.
Chciał podnieść się w swojej trumnie, chciał uratować tę kobietę, ale wiedział, że mu nie wolno. A twarz kobiety była tak blisko niego, pochylała się nad nim, prosiła go, i sterczały z niej trzy źdźbła słomy, jakby to były trzy strzały, które tę twarz przekłuły. I strop nad Ksawerym zaczął się rytmicznie poruszać i źdźbła, które przekłuwały twarz kobiety niczym trzy strzały, dotykały rytmicznie nosa Ksawerego i łaskotały go, tak że Ksawery nagle kichnął.
Na górze ustał wszelki ruch. Łóżko znieruchomiało, nie było słychać nawet oddechu: Ksawery zamarł także. Dopiero po chwili rozległo się pytanie: – Co to było? – Nic nie słyszałam, kochanie I znów przez chwilę było cicho, – odpowiedział kobiecy głos. po czym męski głos odezwał się znowu:
– A czyja jest ta aktówka?
A potem rozległy się donośne kroki i widać było buty z cholewami kroczące po pokoju.
Oho, ten mężczyzna był w łóżku w butach, pomyślał Ksawery i rozzłościł się; zrozumiał, że nadeszła jego chwila. Oparł się na łokciu i wysunął się spod łóżka, tak żeby widzieć, co się dzieje w pokoju. – Kogo tu masz? Gdzie go schowałaś? – krzyczał męski głos a Ksawery widział nad czarnymi cholewami ciemnoniebieskie bryczesy i ciemnoniebieską bluzę policyjnego munduru. Mężczyzna rozglądał się badawczo po pokoju, a potem rzucił się w stronę szafy, która swymi rozmiarami sugerowała, że w jej wnętrzu ukrywa się kochanek. W tej chwili Ksawery wyskoczył spod łóżka cichy jak kot, zwinny jak pantera. Umundurowany mężczyzna otworzył szafę pełną ubrań i wsunął do niej rękę. Ksawery był już za jego plecami i kiedy mężczyzna raz po raz wsadzał rękę w mroczną czeluść szafy, aby namacać ukrytego w niej kochanka, Ksawery chwycił go z tyłu za kołnierz i prędko wepchnął do środka. Zamknął drzwi, przekręcił klucz, wyjął go, włożył do kieszeni i odwrócił się do kobiety.
4
Stał naprzeciwko wielkich brązowych oczu a za plecami słyszał dochodzące z wnętrza szafy uderzenia, hałas i krzyk, na tyle stłumiony przez wiszące tam ubrania, że słowa w grzmocie uderzeń pozostawały niezrozumiałe.
Usiadł obok tych wielkich oczu, objął ręką ramię kobiety i dopiero teraz, kiedy poczuł w dłoni jej nagą skórę, uświadomił sobie, że kobieta ma na sobie tylko lekką halkę, pod którą unoszą się nagie piersi, miękkie i jędrne.
Łomot w szafie rozlegał się nadal a Ksawery obiema rękami trzymał kobietę za ramiona i starał się dostrzec wyrazistość jej rysów, która gubiła się wciąż w rozwodnieniu jej oczu. Mówił, żeby się nie bała, pokazywał jej klucz na dowód tego, że szafa jest dobrze zamknięta, przypominał jej, że więzienie męża jest dębowe i że więzień nie może go otworzyć ani rozsadzić. A w końcu zaczął ją całować (rękoma dotykał ciągle jej miękkich nagich ramion, tak szalenie słodkich, że bał się posunąć ręce niżej i dotknąć piersi, jak gdyby nie był dość odporny na ich upojność) i znów mu się wydawało, że przytykając wargi do jej twarzy zanurzy się w bezkresnych wodach.