Выбрать главу

Ksawery nie chciał im przeszkadzać i wrócił na platformę; tam zobaczył przed sobą jasnowłosą koleżankę, która wpatrywała się w niego dużymi niebieskimi oczami; jej usta nie poruszały się i nie śpiewały już piosenki o kanarku, której zwrotki, jak się Ksawery domyślał, nie mają końca. Ach, co za głupota, pomyślał – wierzyć, że istnieje piosenka, która się nie kończy; jakby wszystko na świecie już od samego początku nie było zdradą! Z tą myślą patrzył blondynce w oczy i wiedział, że nie wolno mu przystąpić do nieuczciwej gry, która doczesne podaje za wieczne a małe za wielkie, że nie wolno mu przystąpić do nieuczciwej gry zwanej miłością. Dlatego odwrócił się i ponownie wszedł do małej umywalni, w której tęga nauczycielka czeskiego znowu stała naprzeciwko małego kolegi Ksawerego, obejmując go wpół.

– Ależ, nie, bardzo was proszę, tylko się już drugi raz nie myjcie – rzekł do nich Ksawery. – Sam chciałbym się umyć – i ominął ich dyskretnie, przekręcił kurek w kranie i nachylił się nad umywalką, chcąc znaleźć w ten sposób względne odosobnienie dla siebie i dla dwojga kochanków, którzy stali zakłopotani za nim.

– Chodźmy gdzieś obok – usłyszał potem rezolutny szept nauczycielki, trzaśnięcie drzwi i kroki czworga nóg, wchodzących do sąsiedniej toalety. Został sam, oparł się spokojnie o ścianę i oddał się słodkim rozmyślaniom, zza których prześwitywało dwoje wielkich błagalnych niebieskich oczu.

7

Potem pociąg stanął, rozległ się odgłos trąbki, krzyki młodzieży, trzaskanie drzwiami, tupot. Ksawery wyszedł ze swej kryjówki i dołączył do reszty uczniów wylegających na peron. A później widać było pagórki, olbrzymi księżyc i skrzący się śnieg; szli nocą, która była jasna jak dzień. Była to długa procesja, w której zamiast krzyży sterczały w górę pary nart, niczym nabożne rekwizyty, jak symbole dwóch palców złożonych do przysięgi.

Była to długa procesja i Ksawery idąc w niej trzymał ręce w kieszeniach, ponieważ on jeden nie miał nart, symbolu przysięgi; szedł i przysłuchiwał się rozmowom kolegów już na wpół zmęczonych; potem obejrzał się i zobaczył, że jasnowłosa dziewczyna, wątła i mała, idzie na samym końcu, potyka się i pod ciężarem nart zapada się w śnieg; po chwili znów się obejrzał i zobaczył, że stary matematyk bierze od niej narty, kładzie je razem ze swoimi na ramię, wolną ręką chwyta ją pod ramię i pomaga w marszu. Był to smutny widok, jak nieszczęsna starość lituje się nad nieszczęsną młodością; przyglądał się temu z rozkoszą. Później, najpierw z daleka a potem z coraz bliższej odległości, zaczęła dobiegać taneczna muzyka; ukazała się przed nimi restauracja, a wokół niej drewniane pawilony, do których koledzy Ksawerego szli się zakwaterować. Ale Ksawery nie miał tu zarezerwowanego żadnego pokoju i nie musiał ani odkładać nart ani się przebierać. Wszedł więc od razu do sali, gdzie znajdował się parkiet taneczny, kapela jazzowa, a przy stołach kilkoro gości. Natychmiast zauważył kobietę w ciemnoczerwonym swetrze i obcisłych spodniach; koło niej siedzieli mężczyźni ze szklanicami piwa, ale Ksawery widział, że ta kobieta jest elegancka i wyniosła i nudzi się z nimi. Podszedł do niej i poprosił ją do tańca. Tańczyli razem pośrodku gospody, tylko ich dwoje, i Ksawery widział, że szyja kobiety jest wspaniale powiędła, skóra pod oczami wspaniale pomarszczona a koło jej ust biegną dwie wspaniałe głębokie szramy, i był szczęśliwy, że ma w objęciach tyle lat życia, że on, uczniak, trzyma w ramionach całe jedno już niemal zakończone życie. Był dumny, że z nią tańczy i myślał o tym, że za chwilę wejdzie tu blondynka i zobaczy go, jak wysoko nad nią góruje, jakby wiek jego tancerki był wysokim pagórkiem, a ta młodziutka dziewczyna sterczała pod tym pagórkiem jak błagalna łodyga trawy.

Rzeczywiście: do lokalu zaczęli się schodzić uczniowie i uczennice, które zmieniły spodnie narciarskie na spódnice, i wszyscy porozsiadali się przy wolnych stołach, tak że teraz Ksawery tańczył z ciemnoczerwoną kobietą otoczony liczną publicznością; przy jednym ze stołów dostrzegł blondynkę i był zadowolony: była ubrana znacznie staranniej niż wszyscy pozostali; miała piękną sukienkę, która zupełnie nie pasowała do tej brudnej gospody, białą, lekką sukienkę, w której była jeszcze wątlejsza i łatwiejsza do zranienia. Ksawery wiedział, że ubrała ją dla niego, i w tym momencie był już całkowicie zdecydowany, że nie wolno mu się jej poddać, że musi ten wieczór przeżyć dla niej i ze względu na nią.

8

Powiedział kobiecie w ciemnoczerwonym swetrze, że już nie chce dłużej tańczyć: odrazę budzą w nim te mordy, które gapią się na nich znad kufli piwa. Kobieta zaśmiała się potakująco; chociaż kapela nie skończyła grać, a na parkiecie byli tylko oni sami, przestali tańczyć (cała gospoda widziała, jak przestają tańczyć), zeszli z podestu i szli razem, trzymając się za ręce, koło wszystkich stołów, aż znaleźli się na zewnątrz, na śnieżnej równinie.

Owionęło ich mroźne powietrze i Ksawery myślał o tym, że za chwilę tu na mróz wyjdzie też wątła chora dziewczyna w białej sukience. Chwycił znów ciemnoczerwoną kobietę pod ramię i prowadził ją dalej bieluteńką równiną i wydawało mu się, że jest szczurołapem a kobieta, którą prowadził, jest fujarką, na której gra.

Po chwili otworzyły się drzwi restauracji i wyszła z nich blondynka. Była jeszcze drobniejsza niż przedtem, jej biała sukienka gubiła się na śniegu, tak że wyglądała jak śnieg, który kroczy po śniegu. Ksawery tulił do siebie kobietę w ciemnoczerwonym swetrze, ciepło ubraną i cudownie starą, całował ją, wkładał jej ręce pod sweter i kącikiem oka obserwował dziewczynkę podobną do śniegu, jak za nimi patrzy i jak się dręczy.

A potem powalił tę starą kobietę na śnieg i tarzał się na niej i wiedział, że trwa to już długo i że jest zimno, i że sukienka dziewczyny jest cienka, i że mróz dotyka jej łydek i kolan i sięgaj ej ud i głaskają coraz wyżej, aż dotyka jej łona i brzucha. Później podnieśli się i stara kobieta zaprowadziła go do jednego z domków, w którym miała pokój.

Okno pokoju na parterze znajdowało się metr nad śnieżną równiną i Ksawery widział przez nie, że blondynka stoi kilka kroków stąd i że patrzy na niego przez okno; on też nie chciał opuścić dziewczynki, której obraz wypełniał go całego, zapalił więc światło (stara kobieta roześmiała się lubieżnie z jego potrzeby światła), wziął kobietę za rękę, podszedł z nią do okna i przy oknie obejmował ją i podnosił jej kosmaty sweter (ciepły sweter dla starczego ciała) i myślał o dziewczynce, która musiała być już całkiem skostniała, tak skostniała, że nie czuła własnego ciała, że była już tylko duszą, smutną i obolałą duszą trzepoczącą się w zupełnie przemarzniętym ciele, które już nic nie czuło, które straciło już zdolność dotyku i było jedynie martwym schronieniem dla łopoczącej duszy, którą Ksawery tak bezgranicznie kochał, ach, tak bezgranicznie kochał. Kto by uniósł taką bezgraniczną miłość! Ksawery czuł, jak jego ręce słabną, jak nie są w stanie podnieść tego ciężkiego kosmatego swetra choćby tak wysoko, żeby odsłonić starcze piersi, czuł niemoc w całym ciele i usiadł na łóżku. Trudno opisać, jak mu było dobrze, jaki był zadowolony i szczęśliwy. Gdy człowiek jest bardzo szczęśliwy, nachodzi go sen jako nagroda. Ksawery uśmiechał się i zapadał w głęboki sen, w piękną słodką noc, w której świeciło dwoje zmarzniętych oczu, dwa skostniałe księżyce.

9

Ksawery nie przeżywa jedynego życia ciągnącego się od narodzenia do śmierci jak długa brudna nić; nie przeżywa swego życia, ale je przesypia; w tym życiuspaniu skacze ze snu do snu; śni, we śnie zasypia i jawi mu się dalszy sen, tak że jego spanie jest jak pudełko, do którego jest włożone następne pudełko, a do niego następne i następne. Spójrzcie, w tej chwili śpi równocześnie w domu przy moście Karola i w schronisku; te dwa sny brzmią jak dwa tony długo trzymane na organach; a do tych dwóch tonów dołącza się teraz trzeci.