Выбрать главу

Okno znajdowało się zaledwie metr nad ziemią. Ksawery wyskoczył przez nie na zewnątrz i podszedł do gromadki żałobników. W tej chwili dwaj krzepcy wieśniacy przeciągnęli pod trumną liny, unieśli ją i powoli spuszczali w dół. Stary mężczyzna i stara kobieta stojący w gromadce ubranych na czarno ludzi rozpłakali się, a pozostali brali ich pod ramiona i uspokajali.

Potem trumna opadła na dno i ludzie w czerni jeden za drugim podchodzili i rzucali na nią garść gliny. Również Ksawery jako ostatni schylił się, nabrał do ręki ziemi z drobinkami śniegu i rzucił ją w dół. Był tu jedynym, o którym nikt nic nie wiedział, i zarazem jedynym, który sam wiedział wszystko. Tylko on wiedział, jak i dlaczego umarła jasnowłosa dziewczyna, tylko on wiedział o ręce mrozu, która posuwała się po jej ciele do góry, od łydek aż do brzucha i pomiędzy piersi, tylko on wiedział, kto był przyczyną jej śmierci. Tylko on wiedział, czemu życzyła sobie, aby ją pochowali właśnie tutaj, gdzie się najbardziej dręczyła i gdzie pragnęła umrzeć, ponieważ widziała miłość, która ją zdradza i oddala się od niej. Tylko on wiedział; ci pozostali byli tu niczego nie rozumiejącą publicznością, czy też niczego nie rozumiejącymi ofiarami. Widział ich na tle rozległego górskiego krajobrazu i wydawało mu się, że są zagubieni w bezkresnej dali, tak samo jak zmarła jest zagubiona w bezkresnej glinie, i że on sam (który wszystko wie) jest jeszcze rozleglejszy niż ten mokry krajobraz, tak że wszyscy pozostali, zmarła, grabarze z łopatami oraz łąki i pagórki wstępują w niego i gubią się w nim.

Był napełniony krajobrazem, smutkiem pozostałych i śmiercią blondynki, i czuł, że jest przez nich wszystkich rozsadzany, jakby w nim rosło drzewo; czuł, że jest wielki i traktował teraz swą własną rzeczywistą postać tylko jako maskę, przebranie, diabelską maskę niewinności; w tej masce własnej postaci podszedł teraz do rodziców zmarłej (twarz ojca przypominała mu rysy blondynki; była poczerwieniała od płaczu) i składał im kondolencje; podawali mu nieprzytomnie rękę a on czuł, że ich dłonie są w jego ręce wątłe i maleńkie.

Potem stał oparty o ścianę pawilonu, w którym tak długo spał, i patrzył w ślad za pogrzebowymi gośćmi, którzy rozchodzili się małymi grupkami i powoli ginęli w wilgotnej dali. Naraz poczuł, że ktoś go głaszcze; ależ tak, czuł na twarzy dotyk ręki. Był pewien, że rozumie to dotknięcie i z wdzięcznością je przyjmował; wiedział, że jest to ręka przebaczenia; że blondynka daje mu do zrozumienia, że go nie przestała kochać i że miłość jest silniejsza od śmierci.

13

Spadał w dół poprzez swoje sny.

Najpiękniejsza była chwila, gdy jeden ze snów jeszcze trwał, ale już za nim prześwitywał następny, do którego przechodził.

Te ręce, które głaskały go w chwili, gdy stał w górskim krajobrazie, należały już do kobiety ze snu, w który z powrotem zapadał, lecz Ksawery jeszcze o tym nie wie, tak że te ręce istnieją teraz same w sobie; są to cudowne ręce w pustej przestrzeni; ręce między dwiema historiami, między dwoma istnieniami; ręce nie zepsute przez ciało ani głowę. Niechaj trwa jak najdłużej ten dotyk rąk bez ciała!

14

Potem oprócz rąk poczuł także dotyk dużych miękkich piersi opierających się na jego piersiach i zobaczył twarz czarnowłosej kobiety i słyszał jej głos:

– Obudź się! Na Boga, obudź się!

Leżał na zmiętym posłaniu w ciemnawym pokoiku z wielką szafą. Ksawery przypomniał sobie, że jest w domu przy moście Karola. – Wiem, że chciałbyś jeszcze długo spać – mówiła kobieta, jakby się usprawiedliwiając. – Ale musiałam cię obudzić, ponieważ się boję. – Czego się boisz? – zapytał Ksawery.

– Mój Boże, ty nic nie wiesz – rzekła kobieta. – Posłuchaj! Ksawery zamilkł i starał się pilnie nasłuchiwać; z oddali dochodziły strzały.

Wyskoczył z łóżka i podbiegł do okna; po moście Karola spacerowały gromadki mężczyzn w roboczych kombinezonach z automatami na ramieniu.

Było to coś jakby wspomnienie dobiegające zza kilku ścian; Ksawery wiedział wprawdzie, co oznaczają patrole uzbrojonych robotników na moście, miał jednak wrażenie, że sobie o czymś nie może przypomnieć, o czymś, co by mu wyjaśniło jego własny stosunek do tego, co widzi. Wiedział, że należy do tej scenerii i że tylko przez jakąś pomyłkę z niej wypadł, jak aktor, który zapomni wejść w porę na scenę i sztuka rozwija się dalej, dziwnie okaleczona, bez niego. Aż nagle sobie przypomniał. I w momencie, gdy sobie przypomniał, rozejrzał się po pokoju i odetchnął z ulgą: aktówka wciąż tutaj była, oparta w kącie o ścianę, nikt jej nie zabrał. Podskoczył do niej i otworzył ją. Wszystko było na swoim miejscu: zeszyt z matematyki, zeszyt z czeskiego, podręcznik przyrody. Wyciągnął zeszyt do czeskiego, otworzył go z odwrotnej strony i odetchnął po raz drugi: lista, której domagał się od niego czarnowłosy mężczyzna, była tu przepisana starannie, drobnym czytelnym pismem, i Ksawerego znów ucieszył pomysł zamaskowania tego ważnego dokumentu w szkolnym zeszycie, w którym z drugiej strony napisane było ćwiczenie stylistyczne na temat: W jaki sposób przyszła do nas wiosna.

– Czegóż ty tam szukasz?

– Niczego – odparł Ksawery.

– Potrzebuję twojej pomocy. Widzisz przecież, co się dzieje. Chodzą od domu do domu, aresztują i dokonują egzekucji.

– Nie bój się – zaśmiał się. – Żadnych egzekucji być nie może! – Skąd możesz wiedzieć?! – zaprotestowała kobieta.

Skąd mógł wiedzieć? Wiedział aż nazbyt dobrze: listę wszystkich wrogów ludu, którzy mieli być straceni w pierwszym dniu rewolucji, miał w swoim zeszycie; egzekucji naprawdę być nie mogło. Zresztą, w ogóle go nie interesowały obawy pięknej kobiety; słyszał strzelaninę, widział patrole na moście i myślał tylko o tym, że dzień, do którego z takim zapałem przygotowywał się ze swymi towarzyszami boju, nadszedł nagle i on go przespał; że jest gdzie indziej, w innym pokoju, w innym śnie.

Chciał wybiec z domu, chciał się natychmiast zgłosić do tych ludzi w roboczych kombinezonach, chciał oddać listę, którą ma tylko on jeden, a bez której rewolucja jest ślepa, nie wiadomo bowiem kogo aresztować i do kogo strzelać. Uświadomił sobie jednak, że to niemożliwe: nie zna hasła wydanego na ten dzień, od dawna uważany jest za zdrajcę i nikt by mu nie uwierzył. Jest w innym życiu, jest w innym zdarzeniu i nie potrafi ocalić z owego życia tego drugiego, w którym go już nie ma.

– Co się z tobą dzieje? – nalegała na niego ze strachem kobieta.

A Ksaweremu przyszło na myśl, że skoro nie może ocalić tego straconego życia, musi uczynić wielkim to, które teraz właśnie przeżywa. Obejrzał się na piękną, korpulentną kobietę i wiedział w tej chwili, że musi ją opuścić, ponieważ życie jest tam na zewnątrz za oknami, skąd dobiegają strzały.

– Dokąd chcesz iść! – krzyknęła kobieta.

Ksawery uśmiechnął się i wskazał na okno.

– Obiecałeś, że zabierzesz mnie ze sobą!

– To było dawno temu.

– Chcesz mnie zdradzić?

Uklękła przed nim i objęła go za nogi.

Patrzył na nią i uświadamiał sobie, że jest piękna i że przykro mu będzie od niej odejść. Ale świat za oknem był jeszcze piękniejszy. A jeżeli dla niego opuści ukochaną kobietę, wówczas ten świat będzie jeszcze droższy o wartość zdradzonej miłości.

– Jesteś piękna – mówił do niej. – Ale muszę cię zdradzić. Potem wyrwał się z jej objęć i skierował się w stronę okna.

Część trzecia albo Poeta onanizuje się