Выбрать главу

Pragnęła, aby prawda, którą wtedy razem przeżywali, wciąż trwała. Jak w czasach, kiedy był malutki, decydowała każdego rana, w co ma się ubrać, i w ten sposób, poprzez wybór bielizny, była przez cały dzień obecna pod jego ubraniem. Kiedy wyczuła, że jest to dla niego przykre, mściła się na nim, strofując go umyślnie z powodu najmniejszego zabrudzenia bielizny. Z upodobaniem przebywała w jego pokoju, gdy się ubierał i rozbierał, by karać jego zuchwały wstyd.

– Jaromilu, chodź się pokazać – zawołała go kiedyś, gdy przyszli do niej goście. – Mój Boże, jak ty wyglądasz! – przeraziła się głośno, gdy ujrzała pieczołowicie rozczochraną fryzurę swego syna. Przyniosła grzebień i nie przerywając rozmowy z gośćmi, ujęła jego głowę i czesała go. A wielki poeta, obdarzony diabelną fantazją i podobny do Rilkego, siedział; czerwony i wściekły, i pozwalał się czesać; jedyną rzeczą, na jaką się zdobył, był surowy uśmieszek (ten wyćwiczony przez długie lata), który zastygł mu na twarzy.

Mama cofnęła się nieco, aby ocenić swe fryzjerskie dzieło, a potem zwróciła się do gości:

– Na Boga, powiedzcie mi, czemu to moje dziecko tak się krzywi? A Jaromil przysięga sobie, że zawsze będzie należeć do tych, którzy chcą radykalnie zmienić świat.

15

Zjawił się wśród nich, gdy dyskusja już rozgorzała; spierali się o to, czym jest postęp i czy w ogóle istnieje. Rozglądał się dookoła i stwierdził, że kółko młodych marksistów, na których spotkanie zaprosił go kolega szkolny, składa się z takich samych uczniów, jacy chodzą do wszystkich praskich gimnazjów. Skupienie było wprawdzie znacznie większe niż w czasie dyskusji, o które zabiegała w jego klasie nauczycielka czeskiego, tym niemniej niesforni uczniowie byli również i tutaj; jeden z nich trzymał w ręce łodygę lilii, którą co pewien czas wąchał, prowokując tym innych do śmiechu, tak że mały czarnowłosy mężczyzna, właściciel mieszkania, w którym się spotkali, odebrał mu w końcu kwiatek. Potem wytężył słuch, ponieważ jeden z uczniów twierdził, że w sztuce nie można mówić o postępie; nie można rzekomo powiedzieć, żeby Szekspir był gorszym autorem niż współcześni dramatopisarze. Jaromil miał wielką ochotę wmieszać się do dysputy, lecz niełatwo mu było przemówić w otoczeniu ludzi, których nie znał; bał się, że wszyscy będą patrzeć na jego twarz, która się będzie czerwienić, i na ręce, które będą niepewnie gestykulować. A jednak bardzo pragnął złączyć się z tym małym zgromadzeniem i wiedział, że dlatego powinien się odezwać. Dla dodania sobie odwagi pomyślał o malarzu, o jego dużym autorytecie, w który nigdy nie zwątpił, i upewniał się w duchu, że jest jego przyjacielem i uczniem. To mu w końcu dodało śmiałości do tego stopnia, że odważył się włączyć do dyskusji, i powtórzył myśli zasłyszane podczas wizyt w pracowni. Fakt, że nie posłużył się własnymi myślami, nie jest nawet tak godny uwagi, jak okoliczność, że nie wypowiadał ich swoim własnym głosem. On sam był poniekąd zaskoczony, że głos, którym mówi, podobny jest do głosu malarza, i że ten głos pociąga za sobą również jego ręce, które zaczęły opisywać w powietrzu gesty malarza.

Powiedział im, że i w sztuce postęp jest niezaprzeczalny; nowoczesne kierunki oznaczają absolutny zwrot w całym tysiącletnim rozwoju; wyzwoliły nareszcie sztukę z obowiązku propagowania politycznych i filozoficznych poglądów oraz naśladowania rzeczywistości, tak że można by nawet rzec, iż dopiero od nich zaczyna się prawdziwa historia sztuki.

W tym momencie chciało odezwać się kilkoro spośród obecnych, ale Jaromil nie pozwolił odebrać sobie głosu. Początkowo czuł się nieswojo, gdy słyszał, jak przez jego usta przemawia malarz swymi słowami i melodyką mowy, lecz potem znalazł w tym zapożyczeniu pewność i bezpieczeństwo; był za nim ukryty jak za tarczą; przestał się bać i wstydzić; był zadowolony z tego, że tak dobrze brzmią w tym otoczeniu wypowiadane przez niego zdania, i ciągnął dalej.

Odwoływał się do myśli Marksa mówiącej, że aż dotąd ludzkość przeżywała swą prehistorię, a jej prawdziwa historia zacznie się dopiero od rewolucji proletariackiej, która jest skokiem z państwa konieczności do państwa wolności. W historii sztuki takim decydującym przełomem jest moment, kiedy Andre Breton razem z innymi surrealistami odkrył zapis automatyczny, a wraz z nim cudowną skarbnicę ludzkiej podświadomości. Skoro stało się to mniej więcej w tym samym czasie, co rewolucja socjalistyczna w Rosji, jest w tym jakaś istotna symbolika, bowiem wyzwolenie ludzkiej wyobraźni oznacza dla ludzkości taki sam przeskok do państwa wolności, co zniesienie wyzysku ekonomicznego. Tu wtrącił się do dyskusji czarnowłosy mężczyzna; pochwalił Jaromila za to, że broni zasady postępu, powątpiewał jednak w to, czy właśnie surrealizm można postawić w jednym szeregu z rewolucją proletariacką. Wyraził przeciwny pogląd, że sztuka nowoczesna jest dekadencka i że ową epoką w sztuce odpowiadającą rewolucji proletariackiej jest realizm socjalistyczny. Bynajmniej nie Andre Breton, ale Jerzy Wolker, twórca czeskiej poezji socjalistycznej, musi być dla nas wzorem. Jaromil spotykał się z takimi poglądami nie po raz pierwszy, już malarz opowiadał mu o nich i sarkastycznie się z nich śmiał. Jaromil także zdobył się teraz na sarkastyczny śmiech i powiedział, że realizm socjalistyczny nie jest pod względem artystycznym żadną nowością i podobny jest kropka w kropkę do starego burżuazyjnego kiczu. Czarnowłosy mężczyzna zaoponował, twierdząc, że nowoczesna jest tylko taka sztuka, która pomaga walczyć o nowy świat, do czego raczej niezdolny jest surrealizm, którego masy ludowe nie rozumieją. Debata była interesująca; czarnowłosy mężczyzna przedstawiał swe zarzuty z elegancją i bez autorytatywności, tak że spór ani razu nie zamienił się w kłótnię, chociaż Jaromil upojony uwagą, jaką na sobie skupił, uciekał się czasem do wymuszonej poniekąd ironii; zresztą, nikt nie wygłaszał ostatecznego sądu, do sporu włączali się następni dyskutanci, toteż ideę, o którą spierał się Jaromil, przysłoniły inne tematy.

Ale czy było to takie ważne, czy jest postęp, czy go nie ma, czy surrealizm jest burżuazyjny czy rewolucyjny? Czy było to takie ważne, czy rację ma on czy oni? Ważne było to, że coś go z nimi łączyło. Spierał się z nimi, ale czuł do nich przy tym gorącą sympatię. Już ich nawet dłużej nie słuchał, tylko myślał o tym, że jest szczęśliwy; znalazł towarzystwo ludzi, wśród których nie istnieje ani jako matczyny syn, ani jako uczeń klasy, lecz jako on sam. I pomyślał, że człowiek może być w pełni sobą tylko wtedy, gdy jest w pełni pośród innych ludzi. Potem czarnowłosy mężczyzna wstał i wszyscy wiedzieli, że oni też muszą wstać i zbierać się do wyjścia, ponieważ ich mistrz ma pracę, o której napomykał z umyślną niejasnością, wzbudzającą wrażenie ważności i imponującą im. A kiedy już stali w przedpokoju koło drzwi, podeszła do Jaromila dziewczyna w okularach. Powiedzmy od razu, że Jaromil przez cały czas w ogóle nie zwrócił na nią uwagi; zresztą, niczym szczególnym się nie wyróżniała, była raczej nijaka; niebrzydka, tylko trochę niedbała; nie umalowana, z gładko ściągniętymi nad czołem włosami, nie tkniętymi ręką fryzjera, w ubraniu, które nosi się tylko dlatego, że człowiek nie może chodzić goły.

– Bardzo mnie zainteresowało to, o czym mówiłeś – powiedziała do niego. – Chętnie bym sobie jeszcze z tobą o tym pogadała…

16

W pobliżu mieszkania czarnowłosego mężczyzny był park; weszli do niego i oboje mówili na wyścigi; Jaromil dowiedział się, że dziewczyna studiuje na uniwersytecie i jest o całe dwa lata starsza od niego (ta wiadomość napełniła go szaloną dumą); chodzili po alejce biegnącej dookoła parku, prowadząc uczoną rozmowę; chcieli prędko powiedzieć sobie, co myślą, co sądzą, czym są (dziewczyna była nastawiona bardziej naukowo, on bardziej artystycznie); zasypali się nawzajem szeregiem wielkich nazwisk, które podziwiają, a dziewczyna znów powiedziała, że niecodzienne poglądy Jaromila bardzo ją zaciekawiły; milczała przez chwilę, a potem nazwała go efebem; tak, już wtedy, gdy wszedł do pokoju, zdawało jej się, że widzi ślicznego efeba…