Spotkali się około siódmej i poszli na długi spacer w stronę przedmieścia, gdzie na pustych parcelach śnieg skrzypiał im pod nogami i gdzie mogli przystawać i całować się. Jaromila zachwycało oddanie jej ciała. Do tej pory dotykanie przez niego dziewcząt podobne było do długiej wędrówki, w trakcie której pokonywał poszczególne wysokości: długo trwało, zanim dziewczyna pozwoliła się pocałować, długo trwało, zanim się odważył położyć rękę na jej piersi, a kiedy dotknął pośladków zdawało mu się, że jest już bardzo daleko – przecież dalej nigdy się nie posunął. Tym razem jednak już od pierwszej chwili działo się coś nieoczekiwanego: studentka w jego ramionach była całkowicie bezwładna, bezbronna, zdecydowana na wszystko, mógł ją dotykać, gdzie tylko chciał. Rozumiał to jako wielkie wyznanie miłości, ale równocześnie wprawiało go to w zakłopotanie, nie wiedział bowiem, co począć z tak niespodziewaną swobodą.
I tego dnia (siódmego dnia) dziewczyna zdradziła mu, że jej rodzice wyjeżdżają często z domu i że byłoby jej miło, gdyby mogła Jaromila zaprosić do siebie. Po błyskotliwym wybuchu tych słów nastała długa cisza; oboje wiedzieli, co by oznaczało spotkanie w pustym mieszkaniu (przypomnijmy jeszcze raz, że dziewczyna w okularach w objęciach Jaromila nie usiłowała się przed niczym bronić); milczeli więc i dopiero po długiej chwili dziewczyna powiedziała cichym głosem:
– Myślę, że w miłości nie istnieją żadne kompromisy. Miłość oznacza ofiarowanie sobie wszystkiego.
Z tym oświadczeniem Jaromil zgadzał się całą duszą, bowiem dla niego również miłość znaczyła wszystko; nie wiedział jednak, co ma powiedzieć; zamiast odpowiedzi przystanął, utkwił w dziewczynie patetycznie wzrok (nie uświadamiając sobie, że jest ciemno, i patos spojrzenia jest kiepsko widoczny) i zaczął ją szaleńczo całować i ściskać. Po kwadransie milczenia dziewczyna znowu się rozgadała i powiedziała mu, że jest pierwszym mężczyzną, którego do siebie zaprosiła; ma ponoć wśród mężczyzn wielu kolegów, ale to są tylko koledzy; przywykli do tego i nawet ją w żartach nazywają kamienną dziewicą. Jaromil słuchał z dużym zadowoleniem, że ma być jej pierwszym kochankiem, ale równocześnie poczuł także tremę: słyszał już wiele opowieści o akcie miłosnym i wiedział również o tym, że pozbawienie kobiety dziewictwa uważa się powszechnie za coś trudnego. Dlatego sam nie potrafił w żaden sposób nawiązać do rozmowności studentki, znalazł się bowiem poza teraźniejszością; myślami był już przy rozkoszach i obawach związanych z owym wielkim obiecanym dniem, od którego (pomyślał sobie w tej chwili, że jest to analogia do znanej myśli Marksa o prehistorii i historii ludzkości) rozpocznie się właściwa historia jego życia.
Chociaż niewiele ze sobą rozmawiali, chodzili po ulicach bardzo długo; w miarę, jak zapadał wieczór, wzrastał mróz i Jaromil czuł, jak dotyka on jego nieodpowiednio ubranego ciała. Proponował, by gdzieś usiedli, ale byli zbyt daleko od śródmieścia i nigdzie w pobliżu żadnej gospody nie było. Wrócił więc do domu strasznie przemarznięty (pod koniec spaceru musiał się opanowywać, by nie szczękać na głos zębami), a kiedy obudził się rano, bolało go gardło. Mama dała mu termometr i stwierdziła, że ma gorączkę.
Ciało Jaromila leżało chore w łóżku, podczas gdy jego dusza przebywała w wielkim oczekiwanym dniu. Wizja tego dnia składała się z jednej strony z abstrakcyjnego szczęścia, z drugiej zaś – z konkretnych zmartwień. Jaromil bowiem nie umiał sobie w ogóle wyobrazić, co to właściwie, we wszystkich konkretnych detalach, oznacza kochać się z kobietą; wiedział tylko tyle, że wymaga to przygotowań, sztuki i umiejętności; wiedział, że za miłością fizyczną kryje się niebezpieczeństwo ciąży i wiedział też (prowadził na ten temat niezliczone rozmowy z kolegami), że można się przed tym ustrzec. W tamtych barbarzyńskich czasach mężczyźni (przypominający rycerzy wkładających przed bitwą zbroję) naciągali przeźroczystą skarpetkę na swą miłosną nogę. O tym wszystkim Jaromil był teoretycznie bardzo dobrze poinformowany. Ale jak się zaopatrzyć w taką skarpetkę? Jaromil nigdy nie przemógłby wstydu, aby pójść po nią do drogerii! I kiedy właściwie miałby ją założyć, by dziewczyna tego nie zauważyła? Skarpetka wydawała mu się czymś niezręcznym i nie zniósłby tego, żeby dziewczyna o niej wiedziała! Ale czy można włożyć skarpetkę wcześniej, w domu? Czy też trzeba zaczekać, aż będzie stać nagi przed dziewczyną? Tego rodzaju pytania pozostawały bez odpowiedzi. Jaromil nie miał żadnej próbnej (treningowej) skarpetki pod ręką, ale obiecał sobie, że musi ją za wszelką cenę zdobyć i nakładanie przećwiczyć. Przeczuwał, że szybkość i zręczność odgrywają tutaj dużą rolę i że nie można ich nabyć bez treningu. Dręczyły go jednak inne jeszcze sprawy: czym właściwie jest akt miłosny? Co człowiek przy tym odczuwa? Jak reaguje jego ciało? Czy nie jest to na przykład taka straszna rozkosz, że człowiek przy tym krzyczy i traci panowanie nad sobą? Czy nie ośmieszy się takim okrzykiem? I jak długo właściwie taka rzecz trwa? Ach, Boże, czy człowiek może się w ogóle czegoś takiego podjąć bez przygotowania? Jaromil nie znał dotychczas masturbacji. Widział w tej czynności coś niegodziwego, czego prawdziwy mężczyzna powinien unikać; czuł się przeznaczony nie do samogwałtu, lecz do wielkiej miłości. Ale jak poradzić sobie z wielką miłością, jeśli człowiek nie przejdzie pewnego przygotowania? Jaromil zrozumiał, że masturbacja jest tym niezbędnym przygotowaniem i przestał czuć do niej nieprzejednany wstręt: nie była już teraz nędzną namiastką miłości fizycznej, lecz konieczną drogą do niej prowadzącą; nie była wyznaniem nędzy, lecz stopniem, po którym wspina się ku bogactwu.
Dokonał więc (przy temperaturze trzydzieści osiem i dwie dziesiąte stopnia) swej pierwszej imitacji miłosnego aktu, która zaskoczyła go tym, że trwała niezwykle krótko i nie zachęciła go do żadnych okrzyków rozkoszy. Był więc jednocześnie zawiedziony i uspokojony; powtórzył swą próbę w następnych dniach jeszcze kilkakrotnie, ale nie doszedł już do żadnych nowych spostrzeżeń; utwierdzał się jednak w przekonaniu, że w ten sposób nabywa coraz większej pewności, dzięki której będzie mógł śmiało spojrzeć w twarz ukochanej dziewczynie.
Było to bodaj czwartego dnia, od kiedy położył się do łóżka z obwiązanym gardłem, gdy wczesnym rankiem przyszła do niego babcia i powiedziała:
– Jaromilu! Na dole jest kompletna panika! – Co się dzieje? – dopytywał się, a babcia wyjaśniała, że na dole u cioci mają włączone radio i że jest rewolucja. Jaromil wyskoczył z łóżka i popędził do sąsiedniego pokoju. Włączył odbiornik radiowy i usłyszał głos Klementa Gottwalda.
Szybko zrozumiał, o co chodzi, ponieważ w ostatnich dniach słyszał o tym (choć go to zbytnio nie interesowało, miał bowiem, jak to przed chwilą wyjaśnialiśmy, znacznie poważniejsze zmartwienia), że niekomunistyczni ministrowie grożą komunistycznemu premierowi Klementowi Gottwaldowi dymisją. A teraz słyszał głos Gottwalda, który wypełnionemu po brzegi rynkowi Starego Miasta ujawniał zdrajców, którzy chcieli zaszachować komunistyczne państwo i przeszkodzić narodowi w jego drodze do socjalizmu; wzywał lud, by domagał się dymisji ministrów i zaczął tworzyć wszędzie nowe rewolucyjne organy władzy pod przewodnictwem partii komunistycznej.