Выбрать главу

To było coś zupełnie nowego, ponieważ mama miewała od dziecka wyjątkowe obrzydzenie nie tylko do cudzej, ale i do własnej cielesności; sama do siebie czuła odrazę, kiedy musiała usiąść w ustępie (zawsze starała się przynajmniej, by nikt nie widział, że tam wchodzi). Miała nawet taki okres, że wstydziła się jeść w obecności ludzi, bowiem przeżuwanie i połykanie wydawało jej się obrzydliwe. Cielesność synka, wywyższona ponad wszelką brzydotę, w zadziwiający sposób ją teraz oczyszczała i usprawiedliwiała również jej własne ciało. Mleko, którego kropelka osiadła czasem na pomarszczonej skórze brodawki, zdawało się jej poetyckie jak kropla rosy; często ujmowała swą pierś i ściskała ją lekko, żeby zobaczyć tę czarowną kroplę; brała kropelkę na wskazujący palec i kosztowała ją; mówiła sobie, że chce poznać smak napoju, którym żywi się jej syn, ale chciała raczej poznać, jak smakuje jej ciało; a skoro mleko miało dla niej słodki smak, zaś smak ten godził ją ze wszystkimi innymi jej sokami i wydzielinami, zaczęła sama siebie odbierać jako smaczną, jej ciało było dla niej czymś przyjemnym i naturalnym, jak każdy twór przyrody, jak drzewo, jak krzak, jak woda. Niestety, ciesząc się swoim ciałem, mama zaniedbywała je przy tym; pewnego dnia uświadomiła sobie, że jest już za późno, że na brzuchu pozostanie jej zmarszczona skóra z białymi szparami w tkance podskórnej, odstająca skóra, która jak gdyby nie była trwałą częścią ciała, ale jego luźno naszytą powłoką. O dziwo jednak nie była zrozpaczona, kiedy się o tym przekonała. Nawet pomarszczone na brzuchu, ciało mamy było szczęśliwe; ponieważ było ciałem dla oczu, które dotychczas dostrzegały świat jedynie w zamglonych konturach i nie widziały (były to przecież rajskie oczy!), że istnieje okrutny świat, w którym ciała dzieli się na brzydkie i ładne.

O ile nie widziały tego oczy dziecka, widziały to naturalnie oczy małżonka, który po narodzeniu się Jaromila starał się z mamą pogodzić. Po bardzo długim czasie znowu się razem kochali; lecz było to inne niż kiedyś; wyznaczali sobie na miłość fizyczną dyskretne chwile, kochali się po ciemku i powściągliwie. Mamie było to, oczywiście, na rękę: miała świadomość swego oszpeconego ciała i bała się, że w zbyt namiętnej i otwartej miłości fizycznej szybko straciłaby błogi wewnętrzny spokój, który dał jej syn.

Nie, nie, nie zapomni już nigdy, że mąż ofiarował jej podniecenie pełne niepewności, syn natomiast spokój pełen szczęścia; dlatego wciąż się do niego uciekała (już raczkował, już chodził, już mówił), jakby szukając pociechy. Kiedyś ciężko zachorował i mama przez czternaście dni prawie nie zmrużyła oka, czuwając nieprzerwanie przy jego ciałku, które było gorące i zwijało się z bólu; i ten okres przeżyła w uniesieniu; gdy choroba minęła, zdawało jej się, że przeszła z ciałem syna w ramionach przez królestwo zmarłych, i znowu wróciła z nim do normalnego świata; miała wrażenie, iż po tym wspólnym przeżyciu już nigdy nic ich nie może rozdzielić.

Ciało męża osłonięte ubraniem czy piżamą, ciało dyskretnie zamknięte w sobie, oddalało się od niej i z każdym dniem traciło na intymności, podczas gdy ciało syna było na nią bezustannie zdane; już go wprawdzie nie karmiła piersią, ale uczyła go korzystać z ustępu, ubierała go i rozbierała, decydowała o jego uczesaniu i ubraniu, codziennie dotykała go zewnętrznie poprzez jedzenie, które mu z miłością przygotowywała. Gdy mając cztery lata zaczął cierpieć na brak apetytu, stała się surowa; zmuszała go do jedzenia i po raz pierwszy poczuła, że jest nie tylko przyjaciółką, lecz i władczynią tego ciała; to ciało się broniło, nie chciało przełykać, ale musiało; z dziwnym upodobaniem patrzyła na ten daremny opór i na to podporządkowanie, na tę wątłą szyjkę, na której rysowała się droga nie chcianego kęsa. Ach, ciało syna, jej dom i raj, jej królestwo…

3

A co z duszą syna? Czy dusza nie była jej królestwem? O, tak, tak! Kiedy Jaromil pierwszy raz wypowiedział słowo i było to słowo mama, mamusia była szalenie szczęśliwa; mówiła sobie, że sama wypełniła cały umysł syna, składający się na razie z jednego jedynego pojęcia, i że również w przyszłości, gdy umysł będzie rosnąć, rozgałęziać się i rozrastać, jego korzeniem pozostanie na zawsze ona. Przyjemnie zachęcona śledziła troskliwie wszystkie następne próby wypowiedzi syna, a ponieważ przeczuwała, że pamięć jest zawodna a życie długie, kupiła sobie dziennik w ciemnoczerwonej oprawie i zapisywała tam wszystko, co wychodziło z dziecięcych ust.

Jeśli więc posłużymy się mamy dziennikiem, przekonamy się, że po słowie mama nastąpiły rychło dalsze słowa, przy czym słowo tata zaznaczone jest dopiero jako siódme z kolei po: baba, dziadzia, ham, tutu, hafi lulu. Po tych prostych słowach (w mamy dzienniku do każdego z nich dołączony jest krótki komentarz i data) znajdziemy pierwsze próby zdań; dowiadujemy się, że jeszcze długo przed swymi drugimi urodzinami oświadczył: mamusia jest dobra. W kilka tygodni później powiedział: mamusia jest be. Za ten osąd, który wygłosił, gdy mama odmówiła mu przed obiadem malinowego soku, dostał lanie i płacząc krzyczał potem: Znajdę sobie inną mamusię! Za to o tydzień później sprawił mamie wielką radość mówiąc: Moja mamusia jest najładniejsza. Kiedy indziej powiedział: Mamusiu, ja ci dam lizanego całuska, co miało znaczyć, że wysunie język i obliże mamie całą twarz.

Jeśli przeskoczymy kilka kartek, dojdziemy do wypowiedzi, która zwraca naszą uwagę swą rytmicznością. Babcia obiecała kiedyś Jaromilowi, że mu da jabłuszko, ale potem zapomniała o swej obietnicy i zjadła je; Jaromil czuł się wówczas oszukany, bardzo się złościł i powtórzył kilkakrotnie: Niedobra babusia ukradła jabłusia. W pewnym sensie wypowiedź tę można by postawić obok cytowanej myśli Jaromila, że mamusia jest be, tylko że tym razem nie dostał po pupie, ponieważ wszyscy – łącznie z babcią – śmiali się i powiedzenie często później między sobą (co jednak nie uszło uwadze czujnego Jaromila) z rozbawieniem powtarzali. Jaromil nie bardzo wówczas rozumiał przyczynę swego sukcesu, ale my wiemy bardzo dobrze, że od lania uratował go rym i że w ten sposób poezja po raz pierwszy ukazała mu swą magiczną moc.

Rymowanych wypowiedzi znajdziemy na następnych stronach mamy dziennika jeszcze kilka i sądząc z jej komentarza, Jaromil sprawiał nimi wielką radość i uciechę całemu domowi. Tak na przykład stworzył podobno taki oto zwięzły portret ich służącej Anusi: Służka Ania jest jak łania. Albo kawałek dalej możemy przeczytać: Do lasu pójdziemy serduszko uradujemy. Mama domyślała się, że oprócz całkiem oryginalnego talentu, którym Jaromil był obdarzony, wypływała owa sztuka rymotwórcza z oddziaływania dziecięcych rymowanek, które czytała mu w takiej ilości, iż łatwo mógł ulec wrażeniu, że język czeski składa się wyłącznie z trochejów; ale tu musimy mamę nieco skorygować: większą rolę niż talent i wzory literackie odegrał w tym wypadku dziadek, trzeźwy praktyk i zaciekły wróg poezji, który celowo wymyślał jak najgłupsze dwuwiersze i uczył ich po kryjomu wnuka.

Jaromil szybko zauważył, że jego słowa są zapisywane z wielką uwagą, i zaczął wykorzystywać to w swoim zachowaniu; o ile wcześniej posługiwał się językiem po to, by się porozumieć, teraz mówił, aby usłyszeć aprobatę, podziw albo śmiech. Z góry już cieszył się z tego, jak inni będą reagować na jego słowa, a ponieważ często zdarzało się, że pożądanego oddźwięku nie było, próbował mówić rzeczy nieprzyzwoite, żeby w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Raz mu się to nie opłaciło; kiedy powiedział tacie i mamie: Wy wszyscy jesteście chuje (słowo chuj usłyszał od chłopca w sąsiednim ogrodzie i pamiętał, że inni chłopcy bardzo się z tego śmiali), dostał od taty po buzi.