A kobiety w lekkich sukienkach unosiły się po chodnikach, szlagiery wydostawały się przez okna na ulice, tramwaje były wypełnione ludźmi niosącymi w torbach ręczniki i kąpielówki, a statek wycieczkowy odpływał w dół Wełtawy na południe, w stronę lasów…
Jaromil był samotny i tylko matczyne oczy obserwowały go uważnie i były zawsze przy nim, ale to właśnie było nie do zniesienia, że czyjeś oczy wciąż obnażały jego samotność, która miała być ukryta i niewidoczna. Nie znosił spojrzeń matki ani jej pytań. Uciekał z domu i wracał późno, kładąc się zaraz do łóżka.
Powiedzieliśmy, że nie był stworzony do masturbacji, lecz do wielkiej miłości, a jednak w owych tygodniach onanizował się rozpaczliwie i wściekle, jakby chciał sam siebie karać czynnością tak niską i haniebną. Pobolewała go potem całymi dniami głowa, ale on niemal się z tego cieszył, ponieważ ten ból przysłaniał mu urodę kobiet w lekkich sukienkach i tłumił zuchwałe roztęsknione melodie szlagierów; mógł wówczas w łagodnym otępieniu łatwiej przepływać przez nieskończoną powierzchnię dnia.
A list od studentki nie nadchodził. Gdyby choć przyszedł jakiś inny list! Gdyby w ogóle ktoś zechciał wkroczyć w jego pustkę! Gdyby sławny poeta, któremu posłał do oceny swój wiersz, zechciał wreszcie napisać do Jaromila kilka zdań! O, gdyby chociaż on napisał do niego w ciepłych słowach! (Tak, powiedzieliśmy, że oddałby wszystkie swoje wiersze za to, żeby być uznanym za mężczyznę, ale uzupełnijmy to: skoro nie został uznany za mężczyznę, jedno tylko mogło go nieco pocieszyć – by został przynajmniej uznany za poetę).
Pragnął jeszcze raz zwrócić się do sławnego poety. Chciał się do niego zwrócić nie listownie, ale w formie poetyckiego fajerwerku. Wyszedł kiedyś z domu z ostrym nożem. Krążył długo wokół budki telefonicznej, a kiedy się upewnił, że w pobliżu nie ma nikogo, wszedł do środka i uciął słuchawkę z końcem sznura. Codziennie udawało mu się jakąś słuchawkę uciąć, aż wreszcie po dwudziestu dniach (list od dziewczyny ani od poety nie nadchodził!) miał dwadzieścia odciętych słuchawek. Włożył je do pudła, pudło zapakował, związał sznurkiem, napisał na nim adres sławnego poety i swoje nazwisko jako nadawcy. Poruszony zaniósł paczkę na pocztę.
Gdy odchodził od okienka, ktoś klepnął go po ramieniu. Odwrócił się i zobaczył kolegę z powszechniaka, syna woźnego. Ucieszył się, że go widzi (każde wydarzenie było mile widziane w pustce bez wydarzeń); wdał się z nim chętnie w rozmowę, a kiedy dowiedział się, że kolega mieszka niedaleko poczty, zmusił go niemal, by go na chwilę do siebie zaprosił.
Syn woźnego nie mieszkał już z rodzicami w szkole, miał swoje własne, jednopokojowe mieszkanie.
– Żony nie ma w domu – wyjaśniał, gdy wchodzili z Jaromilem do przedpokoju.
Jaromil nie przypuszczał, że jego kolega jest żonaty.
– No tak, już od roku – stwierdził kolega i powiedział to z taką oczywistością i pewnością siebie, że Jaromil poczuł zazdrość. Potem usiedli w pokoju i Jaromil zobaczył pod ścianą łóżeczko z niemowlęciem; uświadomił sobie, że jego kolega jest ojcem rodziny, a on onanistą.
Kolega wyciągnął z głębi szafy butelkę wódki, nalał do dwóch kieliszków, a Jaromil pomyślał sobie, że on sam żadnej butelki w domu nie ma, gdyż mama zadawałaby mu dziesiątki pytań, na co mu ona potrzebna.
– A co robisz? – pytał go Jaromil.
– Jestem w milicji – powiedział kolega, a Jaromil przypomniał sobie dzień, gdy stał z obwiązanym gardłem przy radiu, z którego rozlegał się skandowany krzyk tłumów. Milicja była najmocniejszą podporą partii komunistycznej także jego kolega prawdopodobnie był w tych dniach wśród burzących się tłumów, podczas gdy on, Jaromil, był z babcią w domu.
Tak, kolega rzeczywiście był wtedy na ulicach i opowiadał o tym zarazem dumnie i powściągliwie, toteż Jaromil uczuł potrzebę dać mu do zrozumienia, że są razem związani tym samym przekonaniem; powiedział mu o spotkaniach w mieszkaniu czarnowłosego mężczyzny. – Ten Żydek? – rzekł syn woźnego bez entuzjazmu. – Miej na niego oko! To bardzo dziwny facet!
Syn woźnego wciąż mu uciekał, był ciągle troszkę wyżej od niego i Jaromil pragnął mu dorównać; powiedział smutnym głosem:
– Nie wiem, czy wiesz, ale mój tata zginął w obozie. Od tej pory wiem, że świat musi się radykalnie zmienić i wiem, gdzie jest moje miejsce.
Syn woźnego przytaknął wreszcie ze zrozumieniem; długo jeszcze rozmawiali, a kiedy mówili o swej przyszłości, Jaromil ni z tego, ni z owego oświadczył:
– Chcę zająć się polityką.
Sam był zdziwiony, że to powiedział, jakby te słowa wyprzedziły jego myśl, jakby zadecydowały bez niego i za niego o jego drodze życiowej. – Wiesz – ciągnął – mama chciałaby, żebym zajął się estetyką albo francuskim, albo nie wiadomo czym jeszcze, tylko że mnie to nie bawi. To nie jest życie. Prawdziwe życie to jest to, co robisz ty. A kiedy potem wychodził z mieszkania syna woźnego, wydawało mu się, że przeżył dzień decydującego oświecenia. Jeszcze przed paroma godzinami nadawał na poczcie paczkę z dwudziestoma słuchawkami myśląc, że jest to wspaniałe, fantastyczne wezwanie, poprzez które prosi wielkiego poetę o odpowiedź. Że w ten sposób wysyła mu w podarunku swe daremne oczekiwanie na jego słowo, swą tęsknotę za jego głosem. Jednakże rozmowa z kolegą, która nastąpiła (i on był pewien, że to nie był przypadek!) zaraz potem, nadała jego poetyckiemu czynowi przeciwne znaczenie: nie był to podarunek ani błagalne wezwanie; bynajmniej: on dumnie zwracał poecie całe daremne oczekiwanie; ucięte słuchawki były uciętymi głowami jego oddania i Jaromil z ironią odsyłał je poecie z powrotem, jak turecki sułtan odsyłał chrześcijańskiemu przywódcy ucięte głowy krzyżowców.
Teraz wszystko zrozumiał: całe jego życie było oczekiwaniem w opuszczonej kabinie przy słuchawce telefonu, z którego nie można było nigdzie dzwonić. Ma przed sobą tylko jedno wyjście: odejść z opuszczonej kabiny, prędko odejść!
– Jaromilu, co się z tobą dzieje?
Poufała obojętność pytania sprawiła, że łzy napłynęły mu do oczu; nie mógł nigdzie uciec, a mama ciągnęła dalej:
– Przecież jesteś moim dzieckiem. Przecież znam cię na wylot. Wiem o tobie wszystko, chociaż z niczego mi się nie zwierzasz.
Jaromil spoglądał w bok i było mu wstyd. A mama mówiła dalej: – Nie wolno ci patrzeć na mnie jak na matkę, pomyśl sobie, że jestem twoją starszą przyjaciółką. Gdybyś mi się zwierzył, może by ci ulżyło. Wiem, że coś cię dręczy. – Po czym dodała cicho:
– I wiem, że to z powodu jakiejś dziewczyny.
– Tak mamo, jest mi smutno – przyznał się, ponieważ ciepława atmosfera wzajemnego zrozumienia otoczyła go zewsząd, tak że nie mógł się z niej wyrwać. – Ale trudno mi o tym mówić…
– Rozumiem cię; ja też wcale nie chcę, żebyś mi teraz o czymś mówił, chcę tylko, byś wiedział, że możesz mi wszystko powiedzieć, kiedy będziesz chciał. Posłuchaj. Jest dziś wspaniała pogoda. Umówiłam się z kilkoma przyjaciółkami, że popłyniemy parostatkiem. Wezmę cię ze sobą. Powinieneś się trochę rozerwać.
Jaromilowi zupełnie się to nie uśmiechało, ale nie miał pod ręką żadnej wymówki; poza tym był tak zmęczony i smutny, że nie miał nawet dosyć sił, by się bronić, tak że nie wiedząc nawet jak i kiedy, znalazł się nagle w towarzystwie czterech dam na pokładzie statku spacerowego. Wszystkie panie były w mamy wieku i Jaromil dostarczył im wdzięcznego tematu do rozmowy; były bardzo zdziwione, że jest już po maturze; stwierdziły, że jest podobny do mamy; kręciły głowami nad tym, że postanowił studiować w wyższej szkole nauk politycznych (zgodziły się z mamą, że to nie pasuje do tak delikatnego chłopca) i, naturalnie, wypytywały go figlarnie, czy chodzi już z jakąś dziewczyną. Jaromil nienawidził ich w duchu, ale widział, że mama jest wesoła, i ze względu na nią grzecznie się uśmiechał. Potem statek zatrzymał się i damy ze swoim młodzieńcem wyszły na brzeg pełen na wpół nagich ludzi i szukały miejsca, gdzie mogłyby się opalać; tylko dwie miały stroje kąpielowe, trzecia odsłoniła swe tłuste białe ciało, pozostawiając na sobie różowe majtki i biustonosz (wcale nie wstydziła się intymności bielizny, może czuła się cnotliwie ukryta za swoją brzydotą), a mama mówiła, że wystarczy, jeśli opali sobie twarz, którą – mrużąc oczy – zadzierała ku niebu. Wszystkie cztery były natomiast zgodne co do tego, że ich młodzieniec musi się rozebrać, opalać i kąpać: mama pomyślała także i o tym i zabrała dla niego kąpielówki.