Z pobliskiej gospody dochodziły tu dźwięki szlagierów i napełniały Jaromila tęsknotą; opalone dziewczęta i chłopcy przechodzili koło nich i Jaromilowi wydawało się, że wszyscy na niego patrzą; ich spojrzenia paliły go jak ogień; starał się rozpaczliwie, by nikt nie poznał, że należy do tych czterech starszych dam; damy natomiast ochoczo się do niego przyznawały i zachowywały się jak jedna matka z czterema szczebiocącymi głowami; nalegały, by się wykąpał.
– Nie mam się tu nawet gdzie przebrać – bronił się.
– Głuptasku, nikt się na ciebie nie będzie patrzeć, owiń się tylko ręcznikiem – zachęcała go gruba dama w różowej bieliźnie.
– Kiedy on jest wstydliwy – śmiała się mama i wszystkie pozostałe kobiety śmiały się razem z nią.
– Musimy to respektować, jeśli jest wstydliwy – powiedziała mama. – Chodź, przebierz się tutaj, za tym ręcznikiem i nikt cię nie zobaczy – i trzymała w rozłożonych rękach duży biały ręcznik kąpielowy, którego ściana miała go chronić przed spojrzeniami plaży. Cofnął się, a mama z ręcznikiem ruszyła za nim. Cofał się przed nią, a ona ciągle szła za nim, tak że wyglądało to, jakby wielki ptak z białymi skrzydłami prześladował uciekającą ofiarę.
Jaromil cofał się i cofał, a potem odwrócił się i zaczął uciekać przed siebie.
Kobiety spoglądały za nim zdumione, mama wciąż trzymała w rozpostartych rękach duży biały ręcznik, a on przedzierał się pomiędzy obnażonymi młodymi ciałami i znikał im z oczu.
Część czwarta albo Poeta ucieka
1
Musi nadejść ta chwila, kiedy poeta wyrwie się matce z rąk i biegnie. Jeszcze niedawno szedł pokornie w dwuszeregu: z przodu siostry – Izabelle i Vitalie, za nimi on z bratem Frederikiem, a z tyłu, jako dowódca, matka, która w ten sposób oprowadzała co tydzień swe dzieci po Charleville.
Gdy miał szesnaście lat wyrwał się jej po raz pierwszy z rąk. W Paryżu złapali go policjanci, nauczyciel Izambard ze swymi siostrami (tak, tymi, które pochylały się nad nim, wyszukując mu we włosach wszy) użyczył mu na parę tygodni dachu nad głową, a potem, po dwóch policzkach, ugrzązł znowu w chłodnych matczynych ramionach.
Ale Arthur Rimbaud uciekał wciąż na nowo; uciekał z nieodłączną obrożą na szyi i uciekając pisał wiersze.
2
Był wówczas rok 1870 i do Charleville dochodził z oddali huk dział na wojnie pruskofrancuskiej. Jest to sytuacja szczególnie sprzyjająca ucieczce, bowiem odgłosy bitew nostalgicznie pociągają liryków. Jego krótkie ciało z krzywymi nogami odziało się w husarski mundur. 18letni Lermontow został żołnierzem, umknął swojej babce i jej uciążliwej macierzyńskiej miłości. Pióro, będące kluczem do własnej duszy, zamienił na pistolet, będący kluczem do bram świata. Jeśli bowiem poślemy kulę w piersi człowieka to tak, jak byśmy do tych piersi sami weszli; a piersi tego drugiego, to jest świat.
Od chwili, gdy wyrwał się mamie z rąk, Jaromil wciąż jeszcze ucieka i również jego krokom towarzyszy jakby huk dział. Nie są to wybuchy granatów, ale wrzawa politycznego przewrotu. W takich czasach żołnierz jest dekoracją, a polityk – żołnierzem. Jaromil już nie pisze wierszy, lecz chodzi pilnie na wydział nauk politycznych.
3
Rewolucja i młodość należą do siebie. Cóż może rewolucja obiecać dorosłym? Jednym potępienie, innym powodzenie. Ale nawet to powodzenie nie jest nadzwyczajne, dotyczy bowiem tylko tej gorszej połowy życia i oznacza oprócz wygód także niepewność, wyczerpujące działanie i naruszenie przyzwyczajeń.
Młodość jest tu w zdecydowanie lepszej sytuacji: nie jest obciążona winą i rewolucja może ją w całości wziąć w obronę. Niepewność czasów rewolucji jest dla młodzieży zaletą, gdyż w niepewność wprowadzony jest świat ojców; o, jak wspaniale wkracza się w wiek dojrzałości, kiedy mury forteczne dojrzałego świata są zburzone! Na czeskich wyższych uczelniach w pierwszych latach po roku 1948 komunistyczni profesorowie byli w mniejszości. Jeżeli rewolucja miała zapewnić wpływ na uniwersytet, musiała dać władzę studentom. Jaromil pracował w wydziałowej organizacji Związku Młodzieży i zasiadał przy egzaminach. Potem referował komitetowi politycznemu szkoły, jak profesor egzaminował, jakie stawiał pytania, jakie ma poglądy, tak że właściwie egzamin zdawał raczej pytający niż pytany.
4
Ale egzamin zdawał również Jaromil, gdy referował przed komitetem. Musiał odpowiadać surowym młodzieńcom i pragnął mówić tak, by się im spodobać. Tam, gdzie chodzi o wychowanie młodzieży, kompromis jest zbrodnią. Nie można pozostawiać w szkole nauczycieli z przestarzałymi poglądami: albo przyszłość będzie nowa, albo jej nie będzie. I nie można wierzyć nauczycielom, którzy z dnia na dzień zmienili swoje poglądy: albo przyszłość będzie czysta, albo będzie haniebna.
Jeśli Jaromil stał się bezkompromisowym działaczem, który swymi informacjami ingerował w losy ludzi dorosłych, czy możemy nadal twierdzić, że uciekał? Czy nie wydaje się raczej, że już spoczął osiągnąwszy cel? Bynajmniej.
Już kiedy miał sześć lat, uczyniła go mama rok młodszym od kolegów; ciągle jest o rok młodszy. Gdy zdaje relację o profesorze mającym burżuazyjne poglądy, nie myśli przy tym o nim, lecz cały czas patrzy niespokojnie w oczy młodzieńców i obserwuje w nich swój własny obraz; tak jak w domu przed lustrem kontroluje swoją fryzurę i uśmiech, tak w ich oczach kontroluje pewność, męskość, twardość swoich słów.
Wciąż jest otoczony ścianą luster i nie widzi tego, co jest poza nią. Bowiem dojrzałości nie można podzielić; dojrzałość jest albo całkowita, albo jej nie ma wcale. Dopóki gdzie indziej będzie dzieckiem, jego zasiadanie przy egzaminach i zdawanie relacji o profesorach będzie tylko sposobem jego biegu.
5
Ponieważ wciąż od niej ucieka i wciąż jej nie może uciec; jada z nią śniadania i kolacje, mówi jej dobranoc i dzień dobry. Rano dostaje od niej torbę na zakupy; mama nie zważa na to, że ten kuchenny rekwizyt zupełnie nie pasuje do ideologicznego stróża profesorów, i wysyła go na zakupy.
Oto idzie tą samą ulicą, na której widzieliśmy go na początku poprzedniej części, kiedy czerwienił się na widok nieznajomej kobiety idącej mu naprzeciw. Od tego czasu upłynęło już kilka lat, ale on nadal się czerwieni, a w sklepie, do którego posyła go mama, boi się spojrzeć w oczy dziewczynie w białym fartuchu.
Ta dziewczyna, posadzona na osiem godzin w ciasnej klatce kasy, strasznie mu się podoba. Miękkość rysów, powolność gestów, uwięzie- nie, to wszystko wydaje mu się tajemniczo bliskie i jemu przeznaczone.
Wie nawet czemu: ta dziewczyna jest podobna do służącej, której zastrzelili kochanka: smutek – piękna twarz. A klatka kasy, w której siedzi dziewczyna, podobna jest do wanny, w której widział siedzącą służącą.