6
Siedzi pochylony nad biurkiem; boi się końcowych egzaminów na wydziale, tak samo jak bał się ich w gimnazjum, ponieważ przyzwyczaił się pokazywać mamie świadectwo z samymi piątkami i nie chce jej zmartwić.
Jakże nieznośny jest jednak brak powietrza w tym ciasnym praskim pokoiku, gdy w powietrzu unoszą się echa rewolucyjnej pieśni i widma tęgich chłopów z młotami w ręce zaglądają do okien! Minęło pięć lat od wielkiej rewolucji w Rosji, a on musi się garbić nad podręcznikiem i trząść się ze strachu przed egzaminem! Skaranie boskie! W końcu odsuwa podręcznik na bok (jest późna noc) i marzy o rozpoczętym wierszu; pisze o robotniku Janie, który chce zabić sen o pięknym życiu przez to, że go urzeczywistni; w jednej ręce trzyma młot, w drugiej ramię swej ukochanej i tak idzie pośród towarzyszy walczyć w szeregach rewolucji.
A student prawa (ach, tak, to jest Jerzy Wolker) widzi na stole krew, dużo krwi, bowiem gdy wielkie sny się zabija dużo krwi płynie ale on się krwi nie boi, gdyż wie, że jeśli ma być mężczyzną, nie wolno mu bać się krwi.
7
Sklep zamykają o szóstej wieczorem, a on chodzi czatować na przeciwległym rogu. Wie, że parę minut po szóstej dziewczyna z kasy zawsze stąd wychodzi, ale wie również, iż za każdym razem towarzyszy jej inna młoda sprzedawczyni z tego samego sklepu.
Ta jej przyjaciółka jest znacznie mniej urodziwa, ba – wydaje mu się niemal brzydka; jest właściwie jej dokładnym przeciwieństwem: kasjerka jest czarna, ona ruda; kasjerka jest korpulentna, ona chuda; kasjerka jest cicha, ona głośna; kasjerka jest tajemniczo bliska, ona jest odpychająca. Powtarzał swoje czatowanie częściej w nadziei, że może kiedyś dziewczyny opuszczą sklep osobno i uda mu się zagadnąć brunetkę. Nigdy jednak tak się nie stało. Kiedyś śledził je obie; przeszły kilkoma ulicami, a potem weszły do kamienicy; spacerował w pobliżu prawie godzinę, ale żadna z nich nie wyszła.
8
Przyjechała do niego z prowincjonalnego miasta i słucha wierszy, które jej czyta. Jest spokojna; wie, że syn wciąż do niej należy; nie odebrały go jej ani kobiety, ani świat; przeciwnie: kobiety i świat dostały się do magicznego kręgu poezji, a to jest krąg, który ona sama wokół syna opisała, to jest krąg, w którym ona skrycie panuje.
Właśnie czyta jej wiersz poświęcony pamięci jej matki a swojej babci:
bowiem idę do boju babuniu moja walczyć o piękno świata tego
Pani Wolkerowa jest spokojna. Niech sobie tylko w swoich wierszach syn idzie do boju, niech sobie tam trzyma młot w ręce i ukochaną pod ramię; nie przeszkadza jej to; przecież pozostawił tam i ją, i babcię, rodzinny kredens i wszystkie cnoty, które mu wszczepiała. Niechaj go świat widzi z młotem w ręce. Ona wie bardzo dobrze, że chodzić przed obliczem świata jest czymś zupełnie innym, niż gdyby odszedł od niej w świat.
Ale poeta też wie o tej różnicy. I tylko on wie, jak tęskno jest w domu poezji.
9
Tylko prawdziwy poeta wie, jakie ogromne jest to pragnienie, by nie być poetą, jakie to jest pragnienie, by opuścić ten zwierciadlany dom, w którym panuje ogłuszająca cisza.
Wygnany z marzeń państwa wśród tłumów chcą się skryć i pieśni me w przekleństwa pragnę zmienić
Ale gdy Franciszek Falas pisał te wersy, nie był w tłumie na rynku; pokój, w którym pochylał się nad stołem, był cichy.
A w ogóle, to nieprawda, że był wygnany z państwa marzeń. Właśnie tłumy, o których pisał, były państwem jego marzeń.
Nigdy nie udało mu się również zmienić pieśni w przekleństwa, raczej przeciwnie – jego przekleństwa wciąż zamieniały się w pieśni. Czyżby naprawdę nie dało się uciec ze zwierciadlanego domu?
10
Ale ja sam siebie poskromiłem i nadepnąłem na gardło swej pieśni,
napisał Włodzimierz Majakowski i Jaromil go rozumie. Wierszowana mowa wydaje mu się koronką należącą do bieliźniarki mamy. Już od kilku miesięcy nie napisał żadnego wiersza i nie chce ich pisać. Ucieka. Chodzi wprawdzie mamie na zakupy, ale zamyka przed nią szuflady biurka. Zdjął ze ściany wszystkie reprodukcje nowoczesnych obrazów.
Co powiesił na ich miejscu? Może fotografię Karola Marksa?
Bynajmniej.
Na pustej ścianie powiesił fotografię ojca. Była to fotografia z trzydziestego ósmego roku, ze smutnej mobilizacji, i ojciec był na niej w oficerskim mundurze.
Jaromil lubił tę fotografię, z której spoglądał na niego człowiek, którego tak mało znał i który zniknął mu już z pamięci. Tym bardziej tęsknił za tym mężczyzną, który był piłkarzem, żołnierzem i więźniem. Tak bardzo brakowało mu tego mężczyzny.
11
Aula wydziału filozoficznego była przepełniona, a na podium siedziało kilku poetów. Młodzieniec w błękitnej koszuli (jakie nosili wówczas członkowie Związku Młodzieży), z bujną czupryną do góry zaczesanych włosów, stał na przodzie i mówił:
– Poezja nigdy nie odgrywa tak ważnej roli jak w czasach rewolucji; poezja oddała rewolucji swój głos, a rewolucja w zamian za to wyzwoliła ją z samotności; poeta dzisiaj wie, że ludzie go słyszą, że słyszy go zwłaszcza młodzież, bo: "Młodość, poezja i rewolucja – to jedno!" Potem powstał pierwszy poeta i recytował wiersz o dziewczynie, która rozstaje się z ukochanym, ponieważ ukochany, pracujący przy sąsiedniej tokarce, jest nicponiem i nie wypełnia planu; ukochany nie chce jednak dziewczyny stracić i dlatego zaczyna pilnie pracować, aż wreszcie na jego tokarce pojawia się czerwona chorągiewka przodownika pracy. Po nim wstawali kolejni poeci i wygłaszali wiersze o pokoju, o Leninie i Stalinie, o bojownikach zamęczonych przez faszystów i o robotnikach przekraczających normy.
12
Młodość nie zdaje sobie sprawy z tego, jaka to potęga być młodym. Ale poeta (ma około sześćdziesięciu lat), który teraz powstał, aby zarecytować swój wiersz, wie o tym. Młodym jest ten, wygłaszał śpiewnym głosem, kto idzie z młodością świata, a młodością świata jest socjalizm. Młodym jest ten, kto zanurzony jest w przyszłości i nie ogląda się wstecz.
Powiedzmy to innymi słowami: w pojęciu sześćdziesięcioletniego poety młodość nie była oznaczeniem określonego wieku, lecz wartością, I nie mającą nic wspólnego z konkretnym wiekiem. Taka myśl ładnie zrymowana spełniała co najmniej dwa zadania: po pierwsze była ukłonem w stronę publiczności, po drugie zaś w magiczny sposób pozbawiała poetę jego podeszłego wieku i stawiała go w jednym szeregu. (nie było bowiem wątpliwości, że kroczy z socjalizmem i nie ogląda się wstecz) z młodymi dziewczętami i chłopcami.
Jaromil siedział wśród publiczności i obserwował poetów z zainteresowaniem, ale mimo to jakby z drugiego brzegu, jako ten, kto do nich I już nie należy. Słuchał ich wierszy z taką samą obojętnością, z jaką kiedy indziej słuchał słów profesorów, o których zdawał potem relację w komitecie. Najbardziej interesował go poeta o znanym nazwisku, który teraz wstaje z krzesła i podchodzi do podium. (Tak, to ten sam, który otrzymał kiedyś paczkę z dwudziestoma uciętymi słuchawkami).
13
– Drogi mistrzu, nastał miesiąc miłości; mam siedemnaście lat. Wiek nadziei i złudzeń, jak zwykło się mówić… Jeśli posyłam Panu niektóre moje wersy, to dlatego, że kocham wszystkich poetów, wszystkich dobrych parnasistów… Proszę się zbytnio nie krzywić, gdy będzie Pan czytać te wersy: sprawiłby mi Pan szaloną radość, gdyby był Pan tak uprzejmy, drogi mistrzu, i pomógł mi mój wiersz opublikować… Jestem nieznany, ale czy to ważne? Wszyscy poeci są braćmi. Te wersy wierzą, kochają, ufają: to wszystko. Drogi mistrzu, niech się Pan nade mną nachyli, niech Pan mnie trochę podźwignie, jestem młody, niech mi Pan poda rękę… I tak kłamał; miał piętnaście lat i siedem miesięcy; było to jeszcze przedtem, nim po raz pierwszy uciekł mamie z Charleville. Ten list będzie mu jednak długo brzmiał w głowie jako litania hańby, jako świadectwo słabości i uzależnienia. Wszak się na nim zemści, na tym drogim mistrzu, na tym starym głupcu, na tym łysym Theodorze de Banville! Już za rok strasznie wyszydzi całą jego poezję, wszystkie smętne hiacynty i lilie w jego wierszach i wyśle mu to szyderstwo jako polecony policzek.