Выбрать главу

18

Życie jest gdzie indziej, napisali studenci na murze Sorbony. Tak, dobrze o tym wie, przecież dlatego wyjechał z Londynu do Irlandii, gdzie się burzy lud. Nazywa się Percy Shelley, ma dwadzieścia lat a przy sobie setki ulotek i proklamacji jako legitymację, która umożliwi mu wstęp do prawdziwego życia.

Ponieważ prawdziwe życie jest gdzie indziej. Studenci wyrywają kostki z bruku, przewracają samochody, stawiają barykady; ich wejście w świat jest piękne i hałaśliwe, oświetlone płomieniami i uczedzone wybuchami bomb łzawiących. W o ile gorszej sytuacji był Rimaud, który marzył o barykadach Komuny Paryskiej, a nigdy się na nie z Charleville nie dostał. Za to w roku 1968 tysiące Rimbaudów mają swoje własne barykady; stojąc za nimi, odmawiają zawarcia z dotychczasowymi posiadaczami świata jakiegokolwiek kompromisu. Emancypacja człowieka będzie całkowita albo jej nie będzie.

Ale kilometr stąd, na drugim brzegu Sekwany, dotychczasowi posiadacze świata dalej prowadzą swe życie i wrzawa Dzielnicy Łacińskiej dociera do nich jedynie jako coś, co dzieje się w oddali. Sen jest rzeczywistością, pisali studenci na murze, ale zdaje się, że prawda była po przeciwnej stronie: ta rzeczywistość (barykady, przewrócone drzewa, czerwone sztandary) była snem.

19

Ale tego nie wie się nigdy w danej chwili, czy rzeczywistość jest snem czy sen rzeczywistością; studenci, którzy gromadzili się przed wydziałem ze swymi transparentami, przyszli tam chętnie, ale wiedzieli równocześnie, że gdyby tam nie przyszli, mogliby mieć w szkole kłopoty. Praski rok 1949 zastał czeskich studentów właśnie w tym ciekawym przełomowym momencie, gdy sen nie był już tylko snem; ich entuzjazm był jeszcze dobrowolny, ale był już także obowiązkowy.

Pochód ruszył ulicami i Jaromil maszerował wzdłuż niego; był odpowiedzialny nie tylko za hasła na transparentach, ale również za skandowanie kolegów; nie wymyślał już żadnych wspaniałych prowokujących aforyzmów, lecz wypisał sobie w notesie kilka haseł zalecanych przez centralny wydział propagandy. Wykrzykuje je na głos jak intonujący modlitwy podczas procesji, a koledzy je za nim skandują.

20

Pochód przeszedł już Placem Wacława obok trybuny, na narożniku ustawiły się zaimprowizowane kapele i młodzież w błękitnych koszulach tańczy. Wszyscy bratają się tu ze sobą bez żenady, choć jeszcze przed chwilą się nie znali, ale Percy Shelley jest nieszczęśliwy, poeta Shelley jest sam. Jest już w Dublinie od paru tygodni, rozdał setki proklamacji, policja dobrze go już zna, ale jemu nie udało się zbliżyć do żadnego, Irlandczyka. Życie wciąż jest tam, gdzie nie ma jego.

Gdyby tu chociaż stały barykady i rozlegała się strzelanina! Jaromilowi wydaje się, że uroczyste pochody są tylko ulotną imitacją wielkich rewolucyjnych demonstracji, że nie mają żadnego ciężaru i przeciekają ' między palcami.

W tej chwili przypomina sobie dziewczynę uwięzioną w klatce kasy i ogarnia go straszliwa tęsknota; wyobraża sobie, że rozbija młotem wystawę, odpycha kilka kupujących bab, otwiera klatkę kasy i uprowa- dza ze sobą na oczach zdumionych ludzi oswobodzoną brunetkę. I wyobraża sobie dalej, że idą razem zatłoczonymi ulicami i pełni miłości tulą się do siebie. A taniec, który wiruje dokoła, nagle przestaje być tańcem, ale są to znów barykady, jest rok 1848 i 1870, i 1945 i jest to Paryż, Warszawa, Budapeszt, Praga i Wiedeń, i są to znowu te odwieczne zastępy, które skaczą przez historię z barykady na barykadę, I a on skacze z nimi i trzyma ukochaną kobietę za rękę…

21

Czuł jej ciepłą rękę w dłoni i wtedy go nagle zobaczył. Szedł naprzeciw niego, rozłożysty i krępy, a u jego boku sunęła młoda kobieta; nie miała na sobie niebieskiej koszuli, jak większość dziewcząt tańczących na jezdni; była elegancka jak gwiazda pokazów mody.

Barczysty mężczyzna rozglądał się rozkojarzony i co chwila pozdrawiał kogoś skinieniem; kiedy zbliżył się do Jaromila na kilka kroków, przez moment spotkały się ich spojrzenia i Jaromil w nagłej sekundzie zmieszania (i za przykładem innych, którzy sławnego mężczyznę rozpoznawali i pozdrawiali) skłonił głowę w geście pozdrowienia; mężczyzna też go pozdrowił nieobecnymi oczyma (tak, jak pozdrawiamy kogoś, kogo nie znamy) i z rezerwą skinęła również głową kobieta, która mu towarzyszyła.

Ach, ta kobieta była niezwykle piękna! I była całkowicie rzeczywista. A dziewczyna z kasy i z wanny, tuląca się aż do tej chwili do boku Jaromila, w błyszczącym świetle jej rzeczywistego ciała rozpłynęła się i zniknęła.

Stał na chodniku w haniebnym osamotnieniu i oglądał się nienawistnie za nim; tak, to był on, drogi mistrz, adresat paczki z dwudziestoma słuchawkami.

22

Wieczór powoli opadał – na miasto, a Jaromil pragnął ją spotkać. Kilkakrotnie pobiegł za jakąś kobietą, która mu ją z tyłu przypominała. Było to piękne, wczuć się w daremną pogoń za kobietą zagubioną w bezmiarze ludzi. Potem zdecydował się, że pójdzie spacerować koło domu, do którego widział, jak kiedyś wchodziła. Było to nieprawdopodobne, żeby ją tam spotkał, ale nie chciało mu się iść do domu, dopóki matka jest jeszcze na nogach. (Znosił dom tylko w nocy, gdy mama śpi, a fotografia taty się budzi).

Chodził więc tam i z powrotem zapadłą peryferyjną ulicą, na której pierwszy maja ze swymi sztandarami i gałązkami bzu nie pozostawił żadnego wesołego śladu. W kamienicy rozświetlały się okna. Rozświetliło się też okno mieszkania w suterenie tuż nad chodnikiem. Jaromil zobaczył w nim znajomą dziewczynę! Ale nie, nie była to jego czarnowłosa kasjerka. To była jej koleżanka, szczupła ruda dziewczyna; podeszła właśnie do okna, żeby spuścić żaluzje.

Jaromil nawet nie zdążył przełknąć całej goryczy rozczarowania, gdy zorientował się, że został zauważony; zaczerwienił się i zachował się tak samo jak kiedyś, gdy piękna służąca spojrzała z wanny na dziurkę od klucza: uciekł.

23

Była szósta wieczorem, drugiego maja; sprzedawczynie wyszły gromadą ze sklepu i stało się coś nieoczekiwanego: ruda dziewczyna wychodziła sama.

Schował się szybko za rogiem, ale było już za późno. Ruda zobaczyła go i ruszyła ku niemu.

– Czy pan wie, że nie wypada zaglądać wieczorem ludziom do mieszkań?

Poczerwieniał i starał się szybko skierować rozmowę o wczorajszym wydarzeniu na inne tory; bał się, że obecność rudej dziewczyny znów mu zepsuje okazję, gdy jej czarnowłosa koleżanka wyjdzie ze sklepu. Ale ruda była bardzo rozmowna i wcale nie zamierzała pożegnać się z Jaromilem; nawet mu zaproponowała, żeby ją odprowadził do jej mieszkania (odprowadzać pannę do domu jest ponoć znacznie przyzwoiciej, niż podglądać pannę przez okno).

Jaromil rozpaczliwie spoglądał na drzwi sklepu.

– A gdzie jest pani koleżanka? – spytał w końcu.

– Zaspał pan. Ona już od nas odeszła.

Szli razem w kierunku domu dziewczyny i Jaromil dowiadywał się, że obie dziewczyny pochodzą ze wsi i miały tu w Pradze wspólną pracę i mieszkanie; brunetka wyjechała jednak z Pragi, ponieważ wychodzi za mąż.

Gdy zatrzymali się przed kamienicą, dziewczyna zapytała:

Nie zechciałby pan wstąpić do mnie na chwilkę?

Zaskoczony i zmieszany wszedł do jej pokoiku. A potem, nie wiedział nawet jak to się stało, objęli się, pocałowali i po chwili siedzieli już na łóżku, na pierzynie przykrytej wełnianą narzutą.

Było to takie szybkie i takie proste. Zanim zdążył pomyśleć o tym, że stoi przed nim trudne i decydujące zadanie życiowe, położyła mu rękę między nogami i chłopiec poczuł dziką radość, bowiem jego ciało reagowało tak, jak przystoi i jak należy.