– Naprawdę? – spytała dziewczyna, a kiedy Jaromil przytaknął, objęła go i pocałowała.
– Szczególne jest to – ciągnął dalej Jaromil – że jesteś nie tylko królową mych obecnych wierszy, ale i tych, które napisałem, zanim cię poznałem. Kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem, wydawało mi się, że moje dawne wiersze ożyły i zamieniły się w kobietę.
Z przyjemnością patrzył na jej zaciekawioną i zdziwioną twarz, a potem zaczął jej opowiadać, jak przed laty pisał długą prozę poetycką, jakieś fantastyczne opowiadanie o chłopcu imieniem Ksawery. Pisał? Właściwie nie pisał, raczej tylko śnił o jego przygodach i pragnął je kiedyś opisać.
Ksawery żył zupełnie inaczej niż inni ludzie; jego życie było snem; Ksawery spał i śnił mu się sen; w tym śnie zasnął i śnił mu się następny sen, w którym znowu zasypiał i znowu śnił mu się sen; i z tego snu, powiedzmy, zbudził się i znalazł się w poprzednim śnie; i tak przechodził ze snu do snu i przeżywał właściwie na zmianę kilka istnień; mieszkał w kilku istnieniach i przechodził z jednego do drugiego. Czy to nie wspaniałe, żyć tak, jak żył Ksawery? Nie być przywiązanym tylko do jednego życia? Być wprawdzie śmiertelnym, lecz pomimo to mieć wiele istnień?
– Tak, to by było piękne… – rzekła ruda.
I Jaromil opowiadał dalej o tym, że gdy pewnego dnia zobaczył ją w sklepie, osłupiał, bowiem największą miłość Ksawerego wyobrażał sobie właśnie tak: szczupłą, rudą, leciutko piegowatą…
– Jestem brzydka – powiedziała ruda.
– Nie! Kocham twoje piegi i twoje rude włosy! Kocham je, gdyż są moim domem, moją ojczyzną, moim dawnym snem!
Ruda pocałowała Jaromila, a on ciągnął dalej:
– Wyobraź sobie, całe opowiadanie zaczyna się tak: Ksawery lubił włóczyć się zakurzonymi podmiejskimi ulicami; mijał zawsze takie jedno okno w suterenie, zatrzymywał się przy nim i marzył, że mieszka tam, być może, jakaś piękna kobieta. Pewnego dnia w oknie paliło się światło i Jaromil zobaczył wewnątrz delikatną, wątłą, rudowłosą dziewczynę. Nie wytrzymał, otworzył na oścież skrzydło uchylonego okna i wskoczył do środka.
– Ale ty od okna uciekłeś! – zaśmiała się ruda.
– Tak, uciekłem – powiedział Jaromil – ponieważ zląkłem się, że powraca do mnie mój sen; wiesz, co to znaczy, gdy naraz wchodzisz w sytuację, którą znałaś dotąd tylko ze snu? W tym jest coś tak okropnego, że masz ochotę uciec!
– Tak – ruda przyświadczyła uszczęśliwiona. – Wskoczył więc do niej do środka, ale potem przyszedł jej mąż i Ksawery zamknął go w ciężkiej dębowej szafie. Ten mąż jest tam do tej pory, zamieniony w kościotrupa. A Ksawery zabrał tę kobietę ze sobą w dalekie strony, tak jak ja zabiorę ciebie.
– Jesteś mój Ksawery – szepnęła ruda Jaromilowi wdzięcznie do ucha i zaczęła odmieniać to imię, zmieniając je na Ksawerka, Ksawika, Ksawka i nazywała go tymi wszystkimi słówkami i długo, długo całowała.
3
Spośród wielu wizyt Jaromila w suterenie dziewczyny pragniemy; odnotować tę, podczas której ruda miała sukienkę z naszytymi z przodu od kołnierzyka do samego dołu dużymi guzikami. Jaromil zaczął je ů rozpinać, a dziewczyna roześmiała się, ponieważ guziki służyły tylko jako ozdoba.
– Poczekaj, sama się rozbiorę powiedziała i uniosła rękę, by złapać z tyłu na szyi koniec zamka błyskawicznego.
Jaromil czuł się w przykry sposób przyłapany na swej niezręczności i teraz, gdy zrozumiał w końcu zasadę zapinania, chciał prędko naprawić niepowodzenie.
Nie, nie, sama się rozbiorę, zostaw mnie! cofała się przed nim i śmiała się.
Nie mógł dłużej nalegać, ponieważ nie chciał stać się śmiesznym; zarazem jednak stanowczo nie zgadzał się na to, że dziewczyna chce rozbierać się sama. W jego wyobrażeniach miłosne rozbieranie różniło się od rozbierania codziennego właśnie tym, że kobietę rozbiera kochanek.
To nie doświadczenia wytworzyły w nim taki pogląd, ale literatura. i jej sugestywne zdania: umiał rozbierać kobietę; albo: rozpinał jej wprawnym ruchem bluzkę. Nie potrafił sobie wyobrazić miłości fizycznej bez uwertury chaotycznego i pożądliwego rozpinania guzików, ściągania zamka, zdzierania sweterków.
– Nie jesteś przecież u lekarza, żebyś się rozbierała sama – protestował. Dziewczyna już wyśliznęła się z sukienki i była w samej bieliźnie. – U lekarza? Dlaczego?
Tak, wygląda to jak u lekarza.
No, tak – zaśmiała się dziewczyna – rzeczywiście, jak u lekarza. Zdjęła stanik i stanęła przed Jaromilem nadstawiając mu swe małe piersi.
– Kłuje mnie, panie doktorze, tutaj koło serca.
Jaromil patrzył na nią nie rozumiejąc, a ona powiedziała usprawiedliwiająco:
– Przepraszam pana, przywykł pan z pewnością badać pacjentów na leżąco. – I położyła się na tapczanie, mówiąc: – Proszę spojrzeć, co tam u mnie z tym sercem.
Jaromilowi nie pozostało nic innego, niż przyjąć warunki gry: pochylił się nad klatką piersiową dziewczyny i przyłożył ucho do jej serca; dotykał małżowiną miękkiej poduszeczki piersi i słyszał z głębi regularne stukanie. Pomyślał sobie, że może właśnie w ten sposób naprawdę dotyka piersi rudej lekarz, gdy bada ją za zamkniętymi i tajemniczymi drzwiami gabinetu. Podniósł głowę, spojrzał na nagą dziewczynę i przeszyło go uczucie palącego bólu, widział ją bowiem taką, jaką ją widzi obcy mężczyzna – lekarz. Szybko położył obie swe ręce dziewczynie na piersiach (położył je tam jako Jaromil, nie jako lekarz), aby przerwać męczącą grę.
Ależ, panie doktorze, co pan robi! Tego panu przecież robić nie wolno! To nie jest badanie lekarskie! – broniła się ruda, a Jaromila ogarnęła złość; widział twarz swej dziewczyny, jak wygląda w chwili, gdy ją dotykają obce ręce; widział, jak zalotnie protestuje, i miał ochotę ją uderzyć; uświadomił sobie jednak w tym momencie, że jest podniecony, toteż zdarł z dziewczyny majteczki i złączył się z nią.
Podniecenie było tak ogromne, że zazdrosna złość Jaromila szybko się w nim rozpuszczała, zwłaszcza, gdy słyszał jęki dziewczyny (tę wspaniałą cześć) i słowa, które miały już na zawsze należeć do ich intymnych chwiclass="underline"
– Ksawku, Ksawiku, Ksawerku!
Potem leżał spokojnie obok niej, całował ją czule po ramieniu i było mu dobrze. Jednakże ten dureń nie mógł zadowolić się piękną chwilą; piękna chwila miała dla niego znaczenie tylko wtedy, jeśli była posłanką pięknej wieczności; piękna chwila, która wypadłaby z poplamionej wieczności, była dla niego jedynie kłamstwem. Chciał się więc upewnić, że ich wieczność jest nie splamiona, i zapytał, błagalnie raczej niż napastliwie:
– Ale powiedz mi, że to był tylko głupi żart z tym badaniem lekarskim.
– No pewnie – powiedziała dziewczyna; cóż miała odpowiedzieć na tak głupie pytanie?
Jednakże to jej no pewnie Jaromila nie zadowoliło; ciągnął:
Nie zniósłbym tego, żeby dotknęły cię jakieś inne ręce prócz moich. Nie zniósłbym tego i głaskał dziewczynę po jej ubożuchnych piersiach, jakby w jej nietykalności było zaklęte całe jego szczęście. Dziewczyna (całkiem niewinnie) się roześmiała:
– Ale co robić, kiedy jestem chora?
Jaromil wiedział, że trudno jest uniknąć jakiegokolwiek badania lekarskiego i że jego stanowisko jest nie do obrony; równie dobrze wiedział jednak, że jeśli piersi dziewczyny dotkną inne ręce, cały jego świat ulegnie zniszczeniu. Dlatego powtarzał: