– Ale ja bym tego nie zniósł, rozumiesz, ja bym tego nie zniósł. – Więc co mam zrobić, jeśli zachoruję?
Powiedział cicho i z wyrzutem:
Możesz przecież sobie znaleźć lekarkę.
– Czyż ja mogę sobie kogoś wybierać? Przecież wiesz jak to jest. – Zaczęła teraz mówić z nieukrywanym rozgoryczeniem. – Wszyscy jesteśmy przydzieleni do jakiegoś lekarza! Czyżbyś nie wiedział, czym jest socjalistyczna służba zdrowia? Nie masz żadnego wyboru i musisz słuchać! Weź choćby te badania ginekologiczne…
Jaromilowi zamarło serce, ale spytał jakby nigdy nic: – Czyżbyś miała jakieś kłopoty?
– Ależ nie, to profilaktyka. Ze względu na raka. Jest takie zarządzenie.
– Milcz, nie chcę tego słuchać rzekł Jaromil i położył jej rękę na ustach; położył ją tam tak gwałtownie, że zląkł się niemal tego dotyku, bowiem ruda mogła uważać to za uderzenie i rozgniewać się; ale oczy dziewczyny patrzyły pokornie, tak że Jaromil nie musiał w żaden sposób łagodzić niezamierzonej brutalności swego gestu; spodobała mu się ona i powiedział:
– Oświadczam ci, że jeśli ktoś cię jeszcze kiedyś dotknie, to już nigdy nie będę mógł cię dotknąć ja.
Wciąż trzymał rękę na jej ustach; po raz pierwszy dotknął brutalnie jakiejś kobiety i poczuł, że jest oszołomiony; położył jej potem obie ręce na szyi, jakby ją dusił; czuł pod palcami kruchość jej gardła i pomyślał sobie, że wystarczyłoby zacisnąć palce i udusiłaby się.
– Udusiłbym cię, gdyby ktoś cię dotknął – rzekł, trzymając ciągle dziewczynę obiema rękami za gardło; cieszyło go uczucie, że w tym dotyku zawarty jest możliwy niebyt dziewczyny; zdawało mu się, że przynajmniej w tej chwili ruda rzeczywiście do niego należy, i oszołomiło go poczucie szczęśliwej władzy, poczucie tak piękne, że zaczął dziewczynę znowu kochać.
W trakcie miłosnego aktu kilkakrotnie ścisnął ją brutalnie, kładł jej rękę na szyi (przyszło mu na myśl, że byłoby pięknie udusić kochankę podczas stosunku) i parę razy ją ugryzł.
Potem znów leżeli obok siebie, ale akt miłosny trwał widocznie zbyt krótko, tak że wcale nie zdołał rozproszyć gorzkiego gniewu chłopca; ruda leżała koło niego, nie uduszona, żywa, ze swym nagim ciałem, które chodzi na badania ginekologiczne.
– Nie bądź na mnie zły – pogłaskała go po ręce.
– Powiedziałem ci, że brzydzę się ciałem, którego dotykały inne ręce. Dziewczyna zrozumiała, że chłopiec nie żartuje; powiedziała z naciskiem:
– O Boże, przecież to były tylko żarty!
Ładne mi żarty. To była prawda.
– To nie była prawda.
– Jak to nie? To była prawda i ja wiem, że nic na to nie można poradzić. Badania ginekologiczne są obowiązkowe i ty na nie musisz chodzić. Ja też ci tego nie wyrzucam. Tylko, że ciało, którego dotykają obce ręce, budzi we mnie odrazę. Trudno, ale tak już jest.
Przysięgam ci, że nic z tego nie było prawdą. Nigdy` nie byłam chora, tylko jako dziecko. W ogóle do lekarza nie chodzę. Na badania ginekologiczne dostałam wezwanie, ale je zgubiłam. Nigdy tam nie byłam.
Nie wierzę ci.
Musiała go zapewniać.
A co będzie, jeżeli cię wezwą po raz drugi`?
Nie bój się, mają w tym bałagan.
Uwierzył jej, ale jego goryczy nie mogły uśmierzyć rzeczowe argumenty; nie chodziło przecież tylko o badania lekarskie; chodziło o to, że mu się wymyka i że nie miał jej całej.
– Tak cię kocham mówiła, ale on nie wierzył tej krótkiej chwili; chciał wieczności; chciał chociażby małej wieczności jej życia i wiedział, że jej nie ma; uświadomił sobie znowu, że kiedy ją poznał, nie była dziewicą.
– Jest to dla mnie nie do zniesienia, że cię ktoś będzie dotykać i że cię ktoś dotykał – rzekł.
– Nikt mnie dotykać nie będzie.
– Ale dotykał. I to budzi we mnie wstręt.
Objęła go.
Odepchnął ją.
– Ilu ich było?
– Jeden.
– Nie kłam! – Przysięgam, że był tylko jeden.
Kochałaś go? Pokręciła głową. – To jak mogłaś barłożyć się z kimś, kogo nie kochałaś? – Nie dręcz mnie – powiedziała. – Odpowiedz mi! Jak mogłaś to zrobić! – Nie dręcz mnie. Nie kochałam go i było to potworne.
Co było potworne?
– Nie pytaj się.
– Dlaczego nie mam się pytać!
Rozpłakała się i płacząc wyznała mu, że to był starszy mężczyzna u nich na wsi, że był wstrętny, że miał nad nią władzę ("nie pytaj się, nie pytaj się o nic!), że nie może o nim w ogóle myśleć ("jeżeli mnie kochasz, nigdy mi o nim nie przypominaj!").
Płakała tak bardzo, że Jaromil pozbył się wreszcie swego gniewu; łzy są znakomitym środkiem do usuwania plam.
W końcu ją pogłaskał.
– Nie płacz.
– Ty jesteś mój Ksawerek – powiedziała do niego. – Ty wszedłeś przez okno i zamknąłeś go w szafie i zostanie z niego szkielet, a mnie zabierzesz daleko, daleko.
Objęli się i pocałowali. Dziewczyna zapewniła go, że nie zniesie żadnych rąk na swoim ciele, a on ją zapewniał, że ją kocha. Zaczęli się znowu kochać i kochali się czule, z ciałami po brzegi napełnionymi duszą.
– Jesteś mój Ksawerek – mówiła potem do niego i głaskała go. – Tak, zabiorę cię daleko, gdzie będziesz bezpieczna – rzekł i wiedział, dokąd ją zabierze; przecież ma dla niej przygotowany namiot pod błękitnym żaglem świata, namiot, nad którym ptaki latają w stronę przyszłości, a zapachy płyną do strajkujących w Marsylii; przecież ma dla niej dom strzeżony przez anioła jego dzieciństwa.
– Wiesz co, chciałbym cię przedstawić mojej mamie powiedział, a oczy miał pełne łez.
4
Rodzina zamieszkująca pokoje na parterze chlubiła się rosnącym brzuchem matki; trzecie dziecko było w drodze i ojciec rodziny zaczepił kiedyś matkę Jaromila, by jej powiedzieć, że to niesprawiedliwe, iż dwoje ludzi zajmuje przestrzeń tej samej wielkości co pięcioro ludzi; zaproponował jej, że mogłaby mu odstąpić jeden z trzech pokoi na piętrze. Mama odpowiedziała, że to niemożliwe. Lokator rzekł, iż w takim razie rada narodowa będzie musiała sama zbadać, czy pomieszczenia willi są sprawiedliwie rozdzielone. Mama odparła, że jej syn będzie się niedługo żenić i potem będą na piętrze we troje, a może wkrótce we czworo. Gdy nieco później Jaromil oświadczył, że chce jej przedstawić swoją dziewczynę, było jej to na rękę; lokatorzy zobaczą przynajmniej, że się nie wykręcała, mówiąc o rychłym małżeństwie syna.
Ale kiedy się przyznał, że mama dziewczynę dobrze zna ze sklepu, do którego chodzi na zakupy, nie potrafiła ukryć wyrazu niemiłego zaskoczenia.
– Mam nadzieję – powiedział napastliwie – że ci nie przeszkadza to, iż jest sprzedawczynią. Mówiłem ci przecież, że to całkiem zwyczajna pracująca kobieta.
Mama przez chwilę nie mogła pogodzić się z myślą, że ta chaotyczna, nieuczynna i nieładna dziewczyna jest miłością jej syna, ale w końcu opanowała się.
– Nie gniewaj się, że mnie to zdziwiło – powiedziała i gotowa była znieść wszystko, co jej syn przygotował.
Doszło więc do trzech cierpkich godzin wizyty; wszyscy mieli tremę, ale jakoś to wytrzymali.
– I jak ci się podobała? – pytał mamę niecierpliwie, gdy zostali sami.
– Ależ tak, całkiem mi się podobała, czemu nie miałaby mi się podobać odpowiedziała, wiedząc doskonale, że ton jej głosu przeczy temu, co mówi.
– Więc nie podobała ci się?
– Ależ mówię ci, że mi się całkiem podobała.
– Nie, poznaję po głosie, że ci się nie podobała. Mówisz co innego niż myślisz.
Ruda dopuściła się podczas wizyty wielu niezręczności (pierwsza podała mamie rękę, pierwsza usiadła przy stole, pierwsza podniosła do ust filiżankę kawy), wielu niegrzeczności (wchodziła mamie w słowo) i nietaktów (spytała mamy, ile ma lat); gdy mama zaczęła wyliczać te niedostatki, przestraszyła się, że będzie się synowi wydawać małostkowa (przesadną staranność w przyzwoitym zachowaniu Jaromil potępiał jako przejaw mieszczańskości), toteż zaraz dodała: