Выбрать главу

Jaromil przestraszył się, że syn woźnego znów mu ucieka, że znów jest trochę dalej niż on.

– Nie dziw się, że jest mi go żal. Trudno się przed tym obronić. Ale masz rację, sentymentalizm mógłby nas drogo kosztować.

– Strasznie drogo – powiedział syn woźnego.

– Nikt z nas nie chce być okrutny – rzekł Jaromil.

– Co to, to nie – zgodził się syn woźnego.

– Ale największego okrucieństwa dopuścilibyśmy się, gdybyśmy nie mieli odwagi być okrutnymi wobec okrutnych – powiedział Jaromil. – Jasna sprawa – przytaknął syn woźnego.

– Nie ma wolności dla wrogów wolności. To jest okrutne, ja wiem, ale tak być musi.

– Musi – przyświadczył syn woźnego. – Mógłbym ci o tym wiele opowiedzieć; tylko że ja ci nic opowiadać nie mogę i nie mam prawa. Przyjacielu; to są same tajne sprawy, mnie nawet z żoną nie wolno rozmawiać o tym, co tutaj robię.

– Ja wiem – powiedział Jaromil. – Ja to rozumiem i znowu zazdrościł koledze tego męskiego zawodu, tej tajności i tej żony, i tego, że musi mieć przed nią tajemnice i ona musi się z tym pogodzić; zazdrościł mu prawdziwego życia, którego okrutne piękno (i piękne okrucieństwo) wciąż Jaromila przerasta (wcale nie rozumie, dlaczego aresztowali czarnowłosego mężczyznę, wie tylko, że tak musiało być), zazdrościł mu prawdziwego życia, do którego on sam (teraz, twarzą w twarz z kolegą rówieśnikiem, znowu to sobie gorzko uświadamia) ciągle jeszcze nie wkroczył.

Podczas gdy Jaromil zamyślił się zawistnie, syn woźnego spojrzał mu głęboko w oczy (jego usta rozszerzyły się leciutko w tępym uśmiechu) i zaczął recytować wersy, które przyczepił w gablotce; umiał cały wiersz na pamięć i nie pomylił ani jednego słówka. Jaromil nie wiedział, jaką przybrać minę (kolega ani na chwilę nie spuszczał z niego oczu), poczerwieniał (uświadamiał sobie niezręczność naiwnej recytacji kolegi), ale uczucie szczęśliwej dumy było znacznie silniejsze niż uczucie wstydu: syn woźnego zna i lubi jego wiersze! Jego wiersze weszły więc już do świata mężczyzn zamiast niego, jako jego posłańcy i przednie straże! Napłynęły mu do oczu łzy błogiego samoupojenia, zawstydził się ich i schylił głowę.

Syn woźnego skończył recytować i wciąż patrzył Jaromilowi w oczy; potem powiedział, że przez cały rok w pięknej willi pod Pragą odbywa się szkolenie młodych milicjantów i że wieczorami urządzają tam od czasu do czasu spotkania z różnymi ciekawymi ludźmi.

Chcielibyśmy zaprosić tam w którąś niedzielę także czeskich poetów. Zorganizować wielki wieczór poezji.

Zamówili sobie jeszcze jedno piwo i Jaromil powiedział:

To bardzo pięknie, że właśnie milicjanci urządzają wieczór poetycki.

– A dlaczego by nie milicjanci? Co z tego?

– Właśnie, co z tego rzekł Jaromil. – Milicja, poezja, może tu bardziej do siebie pasuje, niż ktoś sobie myśli.

– Czemu nie miałoby pasować? powiedział syn woźnego.

– Czemu nie? – rzekł Jaromil.

– Jasne, czemu nie – powiedział syn woźnego i oświadczył, że chciałby widzieć wśród zaproszonych poetów także Jaromila.

Jaromil wzbraniał się, ale w końcu chętnie się zgodził; patrzcie, o ile literatura waha się, czy podać swą wątłą (cherlawą) rękę jego wierszom, podaje ją mi teraz (szorstką i twardą) samo życie.

6

Popatrzmy na niego jeszcze przez chwilę, jak siedzi przy piwie naprzeciw syna woźnego; za nim w oddali jest zamknięty świat jego dzieciństwa, a przed nim, pod postacią byłego szkolnego kolegi, świat czynów, obcy świat, którego się boi i do którego rozpaczliwie tęskni. W tym obrazie zawarta jest podstawowa sytuacja niedojrzałości; liryzm jest sposobem, jak stawić czoło tej sytuacji. Człowiek wygnany z bezpiecznej zagrody dzieciństwa pragnie wejść w świat, ponieważ jednak równocześnie się go boi, stwarza sobie z własnych wierszy sztuczny, zastępczy świat. Pozwala swym wierszom krążyć wokół siebie, jak planety wokół słońca; staje się środkiem małego wszechświata, w którym nie ma nic obcego, w którym czuje się jak w domu, jak dziecko w ciele matki, gdyż wszystko jest tu stworzone z jednej materii jego duszy. Tu też może urzeczywistnić wszystko, co "na zewnątrz" jest takie trudne; tutaj może, jak student Wolker, ciągnąć z tłumami proletariatu na rewolucję i jak panicz Rimbaud biczować swe "małe kochanki", ale i te tłumy i te kochanki nie są z wrogiej materii obcego świata, lecz z materii jego własnych słów, są więc nim samym i nie burzą jedności wszechświata, który dla siebie zbudował.

Znacie może przepiękny wiersz Ortena o dziecku, które było szczęśliwe wewnątrz ciała matki i traktuje swoje narodzenie jako potworną śmierć, śmierć pełną światła i okropną tak, że chce wrócić z powrotem, z powrotem do mamy, z powrotem do przesłodkiej woni. W niedojrzałym mężczyźnie pozostaje jeszcze długo tęsknota za bezpieczeństwem i jednością owego wszechświata, który w matce cały samym sobą wypełniał, i pozostaje w nim także niepokój (czy gniew) wobec dorosłego świata względności, w którym gubi się jak kropla w morzu obcości. Dlatego młodzi ludzie są namiętnymi monistami, wysłannikami absolutu; dlatego poeta snuje sobie prywatny wszechświat wierszy; dlatego młody rewolucjonista pragnie absolutnie nowego świata, ukutego z jednej jedynej jasnej myśli; dlatego nie znoszą kompromisu, ani w miłości, ani w polityce; wzburzony student krzyczy poprzez dzieje swoje wszystko albo nic, a dwudziestoletni Viktor Hugo wścieka się, kiedy widzi, jak Adela Foucher, jego narzeczona, unosi sobie na zabłoconym chodniku suknię tak, że widać jej kostkę. Wydaje mi się, że wstyd jest ważniejszy niż suknia, upomina ją potem w surowym liście i grozi: uważaj na to, co mówię, jeśli nie chcesz, bym spoliczkował pierwszego zuchwalca, który ośmieli się na ciebie spojrzeć!

Świat dorosłych, gdy usłyszy taką patetyczną groźbę, wybucha śmiechem. Poeta jest zraniony zdradą kostki ukochanej i śmiechem tłumu, i dramat poezji i świata zaczyna się.

Świat dorosłych wie przecież, że absolut jest tylko złudzeniem, że nic, co ludzkie, nie jest wielkie ani wieczne i że to całkiem normalne, gdy siostra śpi z bratem w jednym pokoju; ale Jaromil się dręczy! Ruda oświadczyła mu, że jej brat przyjedzie do Pragi i będzie u niej przez tydzień mieszkał; poprosiła go nawet, by przez ten czas nie odwiedzał jej. Tego już było dla niego zbyt wiele i głośno się oburzył: nie może przecież pogodzić się z tym, żeby z powodu jakiegoś człowieka (z pogardliwą wyniosłością nazwał go jakimś człowiekiem) przez cały tydzień miał zrezygnować ze swojej dziewczyny!

– Czemu mi to wyrzucasz? – broniła się ruda. – Jestem młodsza od ciebie, a spotykamy się zawsze u mnie. U ciebie nie wolno nam się spotkać nigdy!

Jaromil wiedział, że ruda ma rację, i jego rozgoryczenie jeszcze wzrosło; uświadomił sobie znowu hańbę swej niesamodzielności i zaślepiony złością oznajmił mamie jeszcze tego samego dnia (z niespotykaną dotąd stanowczością), że będzie zapraszać do siebie swą pannę, gdyż nie ma możliwości być z nią gdzie indziej sam na sam.

Jakże są do siebie podobni, matka i syn! Oboje są w równym stopniu urzeczeni nostalgią za monistycznym rajem jedności i harmonii; on chce iść za przesłodkim zapachem macierzyńskich głębi, a ona tym przesłodkim zapachem chce (znowu i ciągle) być. Gdy syn dorastał, starała się być nadal owinięta wokół niego jak delikatne objęcia; przyjęła wszystkie jego poglądy, wyznaje sztukę nowoczesną, opowiada się za komunizmem, wierzy w sławę syna, pomstuje na dwulicowość profesorów, którzy wczoraj mówili co innego niż dzisiaj; chce być koło niego ciągle jak niebo, chce być ciągle z tej samej materii co on.