Ale jak mogłaby głosicielka harmonijnej jedności przyjąć obcą materię innej kobiety? Jaromil widział dezaprobatę w jej twarzy i stał się uparty. Tak, pragnie wprawdzie powrócić do przesłodkiego zapachu, poszukuje dawnego, macierzyńskiego wszechświata, ale już od dawna nie szuka go w matce; w poszukiwaniu utraconej matki najbardziej przeszkadza mu właśnie matka.
Zrozumiała, że syn nie ustąpi, i poddała się; ruda znalazła się po raz pierwszy sam na sam z Jaromilem w jego pokoju, co było by niewątpliwie wspaniałe, gdyby nie byli oboje tacy nerwowi; mama poszła wprawdzie do kina, ale właściwie była ciągle z nimi; wydawało im się, że ich słyszy; mówili przyciszonym głosem; kiedy Jaromil spróbował rudą objąć, natrafił na jej chłodne ciało i zrozumiał, że lepiej będzie nie nalegać; tak więc, zamiast cieszyć się z oczekiwanych radości tego dnia, z zakłopotaniem tylko o czymś rozmawiali, nie przestając śledzić ruchu wskazówek zegara, które oznajmiały im zbliżający się powrót matki; jedyna droga z pokoju Jaromila wiodła bowiem przez jej pokój, a ruda nie chciała się z nią za żadną cenę spotkać; wyszła co najmniej pół godziny przed jej powrotem, pozostawiając Jaromila w bardzo złym nastroju.
Nie zniechęciło go to jednak, lecz uczyniło jeszcze bardziej zatwardziałym. Zrozumiał, że jego pozycja w domu, w którym żyje, jest nie do zniesienia; to nie jest jego dom, to jest dom matki, a on jest w nim tylko współlokatorem. Rozbudziło to w nim zawzięty upór. Zaprosił znowu rudą do siebie i przywitał ją tym razem rozwiązłą rozmową, którą chciał energicznie zagłuszyć krępujący ich ostatnio niepokój. Miał nawet na stole butelkę wina, a ponieważ nie byli przyzwyczajeni do alkoholu, znaleźli się szybko w stanie, w jakim udało im się zapomnieć o wszechobecnym cieniu matki.
Przez cały tydzień mama wracała do domu późnym wieczorem, jak sobie tego Jaromil życzył, ba – robiła więcej, niż sobie życzył: była poza domem również i w te dni, kiedy jej o to nie prosił. Nie była to ani dobra wola ani przemyślane ustępstwo; to była demonstracja. Jej późne powroty miały niezbicie dowieść surowości syna, miały ukazać, że syn poczyna sobie, jakby był panem domu, a ona była tam jedynie tolerowana i nie wolno było jej nawet usiąść z książką na fotelu w swoim pokoju, kiedy zmęczona wraca z pracy.
Podczas tych długich popołudni i wieczorów spędzanych poza domem, nie mogła, niestety, odwiedzać żadnego mężczyzny, ponieważ kolega, który ją kiedyś adorował, już dawno zmęczył się daremnym obleganiem, chodziła więc do kina, do teatru, starała się (z małym powodzeniem) nawiązać kontakt z niektórymi na wpół zapomnianymi przyjaciółkami i ze zwyrodniałą satysfakcją wczuwała się w gorzką rolę kobiety, która po stracie rodziców i męża jest przez własnego syna wypędzana z domu. Siedziała w ciemnej sali, daleko od niej całowało się na płótnie dwoje nieznajomych ludzi, a jej płynęły po twarzy łzy. Pewnego dnia wracała do domu nieco wcześniej niż zwykle, przygotowana na to, by mieć obrażoną minę i nie odpowiadać synowi na przywitanie. Kiedy weszła do swego pokoju, nie zdążyła jeszcze zamknąć za sobą drzwi i krew uderzyła jej do głowy; z pokoju Jaromila, a więc z miejsca oddalonego zaledwie o parę metrów, dochodził przyspieszony oddech jej syna i towarzyszące mu kobiece jęki.
Nie mogła ruszyć się z miejsca, a jednocześnie pomyślała, że nie może tu przecież stać tak bez ruchu i słuchać miłosnego zawodzenia, byłoby to bowiem tak, jakby stała tuż przy nich, jakby się na nich patrzyła (w tej chwili naprawdę widziała ich w duchu, jasno i wyraźnie), i to było absolutnie nie do zniesienia. Ogarnęła ją fala obłędnej wściekłości, tym bardziej szalonej, że natychmiast uświadomiła sobie jej bezsilność, nie mogła bowiem ani tupać, ani krzyczeć, ani rozbijać mebli, ani do nich wejść i bić ich, nie mogła zrobić w ogóle niczego, tylko stać tu nieporuszenie i słuchać ich.
I w tej chwili odrobina zdrowego rozsądku, jaka w niej pozostała, złączyła się z tą ślepą falą wściekłości w nagły i szalony pomysł. Gdy ruda znowu zajęczała w sąsiednim pokoju, mama zawołała głosem pełnym obawy:
– Jaromilu, na Boga, co tam się dzieje?
Westchnienia w pokoju obok momentalnie ustały, a mama pobiegła do apteczki; wzięła z niej buteleczkę i pospieszyła z powrotem do drzwi pokoju Jaromila; nacisnęła klamkę; drzwi były zamknięte.
Na Boga, nie straszcie mnie, co się stało? Czy coś się stało panience?
Jaromil trzymał w objęciach ciało rudej, które trzęsło się ze strachu, i rzekł:
– Nie, nic…
– Panna dostała ataku?
– Tak… – odpowiedział.
– Otwórz, mam dla niej krople – mówiła mama i znowu chwyciła za klamkę zamkniętych drzwi.
– Poczekaj – powiedział syn, wstając pospiesznie z tapczanu. – Taki ból – mówiła mama to okropne.
– Zaraz, zaraz – rzekł Jaromil i w pośpiechu narzucił na siebie spodnie i koszulę; dziewczynę przykrył kocem.
– To żołądek, prawda? – pytała mama przez drzwi.
Tak – odparł Jaromil i uchylił drzwi, żeby wziąć od mamy buteleczkę z kroplami.
– Chyba mnie wpuścisz do środka – powiedziała mama.
Jakieś szaleństwo pchało ją coraz dalej: nie pozwoliła się zbyć i weszła do pokoju; pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był stanik rzucony na krzesło i reszta dziewczęcej bielizny; potem zobaczyła dziewczynę; kurczyła się pod kocem i była blada, jakby rzeczywiście miała atak. Teraz już nie mogła się cofnąć; usiadła przy niej.
– Cóż to się pani stało? Wracam do domu i słyszę takie jęki, biedne maleństwo…
Nakapała jej dwadzieścia kropli na kostkę cukru:
– Ale ja to znam, te skurcze żołądka, zażyje pani to i zaraz będzie pani lepiej…
I podała jej cukier do ust, a dziewczyna posłusznie otwierała usta, tak jak przed chwilą otwierała je pod dotknięciem warg Jaromila.
O ile do pokoju syna przywiodła ją oszałamiająca złość, teraz pozostało w niej tylko samo oszołomienie; patrzyła na te małe, leciutko otwierające się usta i ogarnęła ją straszna ochota zerwać z rudowłosej dziewczyny koc i mieć ją przed sobą nagą; zburzyć tę wrogą nieprzystępność owego małego świata, którą tworzy dziewczyna i Jaromil; dotykać tego, czego on dotyka; ogłosić to swoim; okupować to; objąć te obydwa ciała swymi delikatnymi, niewidzialnymi objęciami; wejść między ich nagość, tak licho zakrytą (nie uszło jej uwadze, że na podłodze leżą porzucone spodenki, które Jaromil nosił pod spodniami), wejść między nich nie zuchwale, lecz niewinnie, jak gdyby szło o atak żołądka; być z nimi tak, jak była z Jaromilem, kiedy karmiła go własną piersią; przejść po kładce tej dwuznacznej niewinności do ich zabaw i do ich kochania; być jak nieboskłon wokół ich nagich ciał, być z nimi…
Potem przestraszyła się własnego podniecenia. Poradziła dziewczynie, żeby głęboko oddychała i prędko wyszła do swego pokoju.
7
Przed budynkiem milicji stał zamknięty mikrobus, a obok niego przechadzali się poeci, czekający na przyjście kierowcy. Byli również z nimi dwaj mężczyźni z milicji, organizatorzy przygotowywanego spotkania; był tu także Jaromil, który wprawdzie znał niektórych poetów z widzenia (na przykład sześćdziesięciolatka, występującego swego czasu na mityngu na jego wydziale i recytującego wiersze o młodości), ale nie miał odwagi nikogo z nich zagadnąć. Jego niepewność łagodziło poniekąd to, że przed dziesięcioma dniami wyszło wreszcie w czasopiśmie literackim pięć jego wierszy; uważał to za urzędowe stwierdzenie tego, że ma prawo nazywać się poetą; pismo miał na wszelki wypadek wsunięte do kieszeni marynarki tak, że wyglądał, jakby miał jedną stronę męsko spłaszczoną a drugą kobieco wypukłą. Potem przyszedł kierowca i poeci (było ich z Jaromilem jedenastu) wsiedli do mikrobusu. Po godzinie jazdy mikrobus zatrzymał się w przyjemnej rekreacyjnej okolicy, poeci wysiedli, organizatorzy pokazali im rzekę, ogród, willę, oprowadzili ich po całym budynku, po salach wykładowych, po sali, w której za chwilę rozpocznie się uroczysty wieczór, zmusili ich, by zajrzeli do trzyosobowych pokoi, gdzie mieszkali kursanci (ci, zaskoczeni, stawali na baczność, witając poetów z takim samym zdyscyplinowaniem jak urzędową kontrolę sprawdzającą porządek w pokojach), a w końcu zaprowadzili ich do gabinetu naczelnika. Tam czekały już na nich kanapki, dwie butelki wina, naczelnik w mundurze i oprócz tego wszystkiego również jedna wyjątkowo ładna dziewczyna. Kiedy podali, jeden po drugim, rękę naczelnikowi, mrucząc przy tym swoje nazwiska, naczelnik wskazał na dziewczynę: