– To jest kierowniczka naszego kółka filmowego – i wyjaśniał potem jedenastu poetom (którzy podawali dziewczynie rękę), że ludowa milicja ma swój zakładowy klub, w którym kwitnie bogate życie kulturalne; mają tu zespół teatralny, zespół śpiewaczy, a teraz założyli również kółko filmowe, prowadzone przez tę młodą dziewczynę, która jest studentką szkoły filmowej, a przy tym jest tak uprzejma, że chce pomagać młodym milicjantom; ma tu zresztą do dyspozycji najlepsze możliwości: znakomitą kamerę, sprzęt oświetleniowy, a przede wszystkim zapalonych młodych mężczyzn, co do których naczelnik nie ma pewności, czy tak interesują się filmem czy instruktorką.
Gdy uścisnęła wszystkim rękę, instruktorka dała znak młodzieńcom stojącym przy wielkich lampach, tak że poeci razem z naczelnikiem przeżuwali teraz kanapki w żarze silnego światła. Ich rozmowa, której naczelnik starał się nadać maksymalną naturalność, przerywana była poleceniami dziewczyny, po których następowało przesuwanie świateł z miejsca na miejsce i wreszcie ciche brzęczenie kamery. Naczelnik podziękował następnie poetom za przybycie, popatrzył na zegarek i powiedział, że publiczność już niecierpliwie czeka.
– No więc, towarzysze poeci, ustawcie się, proszę – powiedział jeden z organizatorów i wyczytywał z kartki ich nazwiska; poeci ustawili się w rzędzie i kiedy organizator dał im znak, wkroczyli na podium; był tam długi stół i każdy z poetów miał przy nim wydzielone krzesło i miejsce oznaczone wizytówką. Poeci usiedli na krzesłach, a z sali (wypełnionej po brzegi) rozległy się oklaski.
Jaromil po raz pierwszy kroczył tak na oczach tłumu; ogarnęło go upojenie, które nie opuściło go aż do końca wieczoru.
Wszystko zresztą szło znakomicie; kiedy poeci usiedli na wyznaczonych miejscach, jeden z organizatorów podszedł do mównicy przystawionej do końca stołu, przywitał jedenastu poetów i przedstawił ich. Za każdym razem, gdy wymienił nazwisko, wywołany poeta wstawał, kłaniał się i sala grzmiała owacją. Jaromil także wstał, ukłonił się i był tak oszołomiony brawami, że dopiero po chwili zauważył syna woźnego, który siedział w pierwszym rzędzie i machał do niego; skinął mu również i ten gest uczyniony na oczach wszystkich pozwolił mu odczuć czar udawanej bezpośredniości, toteż jeszcze kilka razy podczas wieczoru skinął z góry koledze, jak ktoś, kto się na podium czuje swobodnie jak u siebie w domu. Poeci byli usadowieni według alfabetu i Jaromil znalazł się po lewej ręce sześćdziesięciolatka:
– Chłopcze, to jest niespodzianka, nie wiedziałem wcale, że to pan! Przecież miał pan niedawno w czasopiśmie wiersze!
Jaromil grzecznie się uśmiechnął, a poeta ciągnął dalej:
– Zapamiętałem pańskie nazwisko, to znakomite wiersze, sprawiły mi dużo radości!
Ale w tej chwili znów doszedł do głosu organizator i zaproponował poetom, żeby w kolejności alfabetycznej podchodzili do mikrofonu i by każdy z nich zarecytował kilka swych ostatnich wierszy.
Poeci podchodzili więc, czytali, otrzymywali brawa i wracali z powrotem na swoje miejsce. Jaromil drętwiał ze strachu, kiedy na niego przyjdzie kolej; bał się, że będzie się jąkać, bał się, że nie będzie umiał nadać swemu głosowi należytej siły, bał się wszystkiego; ale potem wstał i szedł jak oślepiony; nie miał czasu o niczym myśleć. Zaczął czytać i zaraz po pierwszych wersach nabrał uczucia pewności. I rzeczywiście, aplauz po jego pierwszym wierszu był najdłuższy ze wszystkich, jakie do tej pory rozlegały się na sali.
Oklaski dodały Jaromilowi odwagi, tak że drugi wiersz czytał z jeszcze większą pewnością niż pierwszy i wcale mu nie przeszkadzało, że nagle rozjarzyły się w pobliżu niego dwa duże reflektory, oświetliły go, a dziesięć metrów od niego rozbrzęczała się kamera. Udawał, że tego wszystkiego nie widzi, ani razu nie zaciął się w recytacji, zdołał nawet podnieść oczy znad papieru i spojrzeć nie tylko w nieokreśloną przestrzeń sali, ale w całkiem określone miejsce, gdzie (parę kroków od kamery) stała śliczna instruktorka. I znów była owacja, a Jaromil czytał jeszcze dwa wiersze, słyszał brzęczenie kamery, widział twarz dziewczyny, ukłonił się i wrócił na miejsce; w tej chwili podniósł się z krzesła sześćdziesięciolatek i zadzierając uroczyście głowę, rozłożył ramiona i zacisnął je na plecach Jaromila:
– Przyjacielu, pan jest poetą! Pan jest poetą!
A ponieważ oklaski ciągle jeszcze brzmiały, odwrócił się sam w stronę sali, skinął ręką i kłaniał się.
Gdy jedenasty poeta skończył recytować, organizator znowu wszedł na podium, podziękował wszystkim poetom i oznajmił, że ci, którzy będą tym zainteresowani, mogą po krótkiej przerwie ponownie przybyć do tej sali i podyskutować z poetami.
– Ta część spotkania nie jest już obowiązkowa, lecz dobrowolna i dotyczy tylko zainteresowanych.
Jaromil był oszołomiony; wszyscy ściskali mu ręce i gromadzili się wokół niego; jeden z poetów przedstawił się jako redaktor wydawnictwa; wyraził zdziwienie, że Jaromil nie ma dotychczas wydanego tomiku wierszy i poprosił go o nie; inny zapraszał go serdecznie, by razem z nim wziął udział w mitingu organizowanym przez związek studentów; podszedł do niego także syn woźnego, który później nie odstąpił go już ani na chwilę, dając wszystkim do zrozumienia, że znają się od dzieciństwa; przyszedł do niego również naczelnik i powiedział: – Zdaje mi się, że laury zwycięstwa zdobywa dzisiaj ten najmłodszy! Naczelnik zwrócił się następnie do pozostałych poetów i oświadczył, że ku jego wielkiemu zmartwieniu, nie będzie już mógł uczestniczyć w dyskusji, musi bowiem być obecny na wieczorku tanecznym, który urządzają kursanci szkoły zaraz po zakończeniu programu poetyckiego w sąsiedniej sali. Zjechało tu wszak z tej okazji, napomknął z figlarnym uśmiechem, dużo dziewcząt z okolicznych wsi, bowiem milicjanci to znani przystojniacy.
– No nic, towarzysze, dziękuję wam za wasze piękne wiersze i mam nadzieję, że nie widzimy się po raz ostatni! – Po czym podał wszystkim rękę i wyszedł do sąsiedniej sali, skąd dochodziła już muzyka dętej kapeli przygrywającej do tańca.
Natomiast w sali, gdzie jeszcze przed chwilą rozlegały się oklaski, gromadka poetów stojących u stóp podium osamotniała teraz; jeden z organizatorów wszedł na podium i oznajmił:
– Szanowni towarzysze, ogłaszam koniec przerwy i ponownie oddaję głos naszym gościom. Proszę tych, którzy chcą uczestniczyć w dyskusji z towarzyszami poetami, aby usiedli.
Poeci zajęli więc znowu swoje miejsca na podium, a naprzeciw nich na dole, w pierwszych rzędach opustoszałej sali, usiadło około dziesięcioro ludzi. Był wśród nich syn woźnego, obaj organizatorzy towarzyszący poetom w mikrobusie, starszy pan z drewnianą nogą i z laską i oprócz mniej rzucających się w oczy ludzi również dwie kobiety: jedna miała pod pięćdziesiątkę (może maszynistka z kancelarii), drugą zaś była instruktorka, która skończyła już nakręcanie i wpatrywała się teraz dużymi i spokojnymi oczami w poetów; obecność ładnej kobiety była tu tym bardziej istotna i dla poetów pokrzepiająca, im głośniej i bardziej zachęcająco rozbrzmiewała przez ścianę z sąsiedniego pomieszczenia dęta kapela i rosnąca wrzawa potańcówki.