Potem otwarły się drzwi gabinetu, z którego siostrzyczka wyprowadziła kolejnego pacjenta. Jakaś pani, trzymająca na kolanach przymkniętą książkę i wsuniętym w nią palcem szukająca strony, na której przerwała lekturę, zwróciła się do siostry niemal płaczliwym głosem: – Proszę, niech pani coś zrobi z tym dzieckiem. Okropnie się tu popisuje.
Po świętach Bożego Narodzenia nauczyciel wywoływał dzieci do tablicy, aby opowiedziały pozostałym, co dostały pod choinkę. Jaromil zaczął wyliczać: klocki, narty, łyżwy, książki; ale rychło zauważył, że dzieci nie patrzą. na niego tak samo radośnie jak on na nie, lecz niektóre obrzucają go obojętnym a nawet złym spojrzeniem; zmieszał się i do reszty prezentów się nie przyznał.
Nie, nie, nie obawiajcie się, nie chcemy powtarzać opowiadanej sto razy historii o dziecku z zamożnej rodziny pogardzanym przez biednych kolegów szkolnych; przecież w klasie byli też chłopcy z rodzin zamożniejszych niż jego, a jednak w towarzystwie zlewali się z innymi i nikt im bogactwa nie wytykał. Cóż to więc było takiego, co się kolegom w Jaromilu nie podobało, co ich w nim drażniło, co go od nich odróżniało?
Wstyd nam niemal to powiedzieć: to nie było bogactwo, lecz miłość jego matki. Ta miłość pozostawiała ślady na wszystkim; widniała na jego koszuli, uczesaniu, na słowach, których używał, na torbie, do której wkładał szkolne zeszyty, i na książkach, które czytał w domu dla rozrywki. Wszystko było dla niego specjalnie wybierane i przygotowywane. Koszule, które szyła mu gospodarna babcia, nie wiadomo dlaczego przypominały raczej dziewczęce bluzeczki niż chłopięce koszule. Swoje długie włosy musiał nosić spięte nad czołem mamy spinką, żeby mu nie spadały na oczy. Kiedy padał deszcz, mama czekała na niego przed szkołą z dużym parasolem, podczas gdy koledzy ściągali buty i taplali się w kałużach.
Macierzyńska miłość wyciska na czołach małych chłopców piętno, które wzbudza niechęć kolegów. Jaromil nauczył się wprawdzie z biegiem czasu to piętno umiejętnie zakrywać, ale mimo to, po wspaniałym rozpoczęciu nauki w szkole, przeżył również przykry okres (trwający rok lub dwa), kiedy koledzy z upodobaniem wyśmiewali się z niego, a kilka razy go dla kawału stłukli. Nawet w tym najgorszym okresie jakichś kolegów jednak miał i nigdy w życiu im tego nie zapomniał. Wspomnijmy o nich.
Kolegą numer jeden był tato. Czasem brał piłkę nożną (grywał w nią jako student) i ustawiał Jaromila w ogrodzie między dwoma drzewkami; kopał do niego piłkę, a Jaromil wyobrażał sobie, że stoi w bramce i broni barw czechosłowackiej drużyny narodowej.
Kolegą numer dwa był dziadek. Zabierał Jaromila do swych obydwu sklepów: jednym z nich była drogeria, którą już samodzielnie prowadził dziadka zięć, drugim zaś – specjalna perfumeria, gdzie ekspedientką była śliczna kobieta, która uśmiechała się uprzejmie do chłopczyka i pozwalała mu wąchać wszystkie perfumy, toteż Jaromil nauczył się niebawem rozpoznawać je po zapachu; zamykał potem oczy i zmuszał dziadka, żeby podsuwał mu buteleczki pod nos i egzaminował go. Masz genialny węch – chwalił go dziadek, a Jaromil marzył o tym, że będzie wynalazcą nowych perfum.
Kolegą numer trzy był Alik: był to zwariowany piesek, który od pewnego czasu mieszkał w willi; mimo iż był niewychowany i nieposłuszny, Jaromil zawdzięczał mu piękne marzenia, kiedy to wyobrażał go sobie jako wiernego przyjaciela, który czeka na niego na korytarzu przed klasą, i po skończonych lekcjach odprowadza go do domu tak wiernie, że wszyscy koledzy zazdroszczą mu i chcą iść razem z nim. Marzenie o psach stało się pasją jego samotności i doprowadziło go do kuriozalnego mechanizmu; psy przedstawiały dla niego zwierzęce dobro, zbiór wszelkich przyrodzonych cnót; wyobrażał sobie w duchu wielkie wojny psów z kotami (wojny z udziałem generałów, oficerów i z wszystkimi wojennymi fortelami, wyćwiczonymi wcześniej w zabawach z ołowianymi żołnierzykami) i był zawsze po stronie psów, tak jak człowiek powinien być zawsze po stronie sprawiedliwości.
A ponieważ spędzał wiele czasu w pokoju ojca z papierem i ołówkiem, psy stały się także głównym tematem jego rysunków; była to niezliczona ilość epickich scen, w których psy były generałami, żołnierzami, piłkarzami i rycerzami. Nie mogły one jednak zbyt dobrze wywiązywać się z tych ludzkich ról w swej czworonożnej postaci, Jaromil rysował im więc ludzkie ciała. To było wielkie odkrycie! Gdy zaś starał się narysować człowieka, napotykał z kolei na poważny problem: nie umiał narysować ludzkiej twarzy; za to pociągły kształt psiej głowy z plamą nosa na końcu wychodził mu doskonale, tak że z marzenia i nieumiejętności powstał osobliwy świat ludzi z psimi głowami, świat postaci, które można było łatwo i szybko rysować i łączyć w mecze piłkarskie, wojny i bandyckie historie; Jaromil rysował te przygody w odcinkach i zarysował nimi mnóstwo papieru. Dopiero kolegą numer cztery był chłopiec; był to kolega szkolny Jaromila, którego ojciec był woźnym w szkole, małym, pożółkłym człowieczkiem, skarżącym często dyrektorowi na uczniów; ci potem mścili się na jego synie i zrobili z niego klasowego banitę. Kiedy koledzy zaczęli stopniowo odsuwać się od Jaromila, syn woźnego pozostał jego jedynym wiernym wielbicielem; i tak doszło do tego, że pewnego dnia został zaproszony do podmiejskiej willi. Poczęstowano go obiadem, poczęstowano kolacją, ustawiał z Jaromilem klocki i odrabiał z nim później lekcje. W następną niedzielę tata zabrał obu na mecz piłkarski; gra była wspaniała i wspaniały był również tato, który znał wszystkich graczy po imieniu, ze znawstwem komentował grę, toteż syn woźnego nie spuszczał z niego oczu i Jaromil miał powody do dumy.
Była to przyjaźń na pozór zabawna: Jaromil zawsze schludnie ubrany, syn woźnego z dziurami na łokciach; Jaromil ze starannie odrobionymi zadaniami, syn woźnego ociężały w nauce. A jednak Jaromil dobrze czuł się u boku oddanego przyjaciela, ponieważ syn woźnego był nadzwyczaj silny; gdy kiedyś w zimie napadli ich koledzy, nie dali im rady; Jaromil był dumny, że oparli się liczebnej przewadze, ale sława skutecznej obrony nie może dorównać sławie ataku.
Pewnego razu, gdy wspólnie wałęsali się po pustych parcelach na przedmieściu, spotkali chłopca, który był tak czyściutko umyty i ładnie ubrany, jakby szedł na bal dziecięcy.
– Maminsynek – powiedział syn woźnego i zastąpił chłopcu drogę. Stawiali mu uszczypliwe pytania i cieszyli się widokiem jego strachu. W końcu chłopiec nabrał odwagi i spróbował ich odepchnąć.
– Jak śmiałeś! Drogo za to zapłacisz! – krzyknął Jaromil, do głębi duszy urażony tym zuchwałym gestem; syn woźnego potraktował to jako sygnał i uderzył chłopca w twarz.
Inteligencja i siła fizyczna potrafią się znakomicie uzupełniać. Czyż Byron nie odczuwał szczerej miłości wobec boksera Jacksona, który chorowitego lorda trenował ofiarnie we wszelkich możliwych sportach? – Nie bij go, przytrzymaj go tylko – powiedział Jaromil koledze i poszedł narwać wiecheć pokrzyw; następnie zmusili chłopca, żeby się rozebrał i całego wychłostali pokrzywami. – Wiesz, jak się mamusia ucieszy, że ma takiego ślicznego czerwonego syneczka? – mówił mu przy tym Jaromil, doznając wielkiego uczucia serdecznej przyjaźni wobec swego szkolnego kolegi oraz wielkiego uczucia serdecznej nienawiści do wszystkich maminsynków.