Gdy obydwaj wracali z balkonu, stary poeta podniósł się z kolan i powiedział, że już czas, by sobie poszli; widzi przecież doskonale, że to nie jego pragnie młoda dziewczyna. Zwrócił się też do redaktora (znacznie mniej spostrzegawczego i taktownego), by zostawili już wreszcie samych tych, którzy tego pragną i na to zasługują, ponieważ, jak nazwał ich stary poeta, są księciem i księżniczką tego wieczoru. Już i redaktor zrozumiał, o co chodzi, i był gotów do wyjścia, już go stary poeta brał pod ramię i ciągnął ku drzwiom i Jaromil widział, że zostaje sam z dziewczyną, która siedzi w szerokim fotelu z podkurczonymi nogami, z rozpuszczonymi czarnymi włosami i z oczami nieruchomo w niego utkwionymi…
Przypadek dwojga ludzi, którzy właśnie mają zostać kochankami, jest tak odwieczny, że z jego powodu o mało nie zapomnielibyśmy o czasie, w jakim się dzieje. Jakież to przyjemne, opowiadać takie właśnie zdarzenia. Jakże słodko byłoby zapomnieć o niej, o tej, która wysysa z nas limfę naszych krótkich istnień, by zużytkować ją na swe daremne dzieła, jakby to było pięknie zapomnieć o Historii! Jednak jej widmo puka do drzwi i wkracza w zdarzenie. I nie przychodzi ani pod postacią tajnej policji, ani w postaci nagłego przewrotu; historia nie tylko kroczy po dramatycznych wierzchołkach naszego życia, ale przecieka jak brudna woda także dniem powszednim; do naszego zdarzenia wchodzi w formie gaci.
W czasach, o których opowiadamy cyganeria była w ojczyźnie Jaromila politycznym występkiem; ubrania, które noszono (zresztą, było parę lat po wojnie i wciąż panowała nędza), były szkaradne; elegancję bielizny również uważały te surowe czasy za rozpustę wręcz karygodną! Mężczyźni, którym mimo wszystko przeszkadzała brzydota sprzedawanych wtedy gaci (gaci szerokich, sięgających aż do kolan i obdarzonych komicznym rozporkiem na brzuchu), ubierali zamiast nich krótkie płócienne szorty nazywane spodenkami gimnastycznymi i przeznaczone (jak sama nazwa wskazuje) do gimnastyki, a więc na boisko i do sali gimnastycznej. Było to dziwne, gdy wówczas w Czechach mężczyźni wchodzili do łóżek swoich kochanek w strojach piłkarskich, chodzili więc do kochanek, jak się chodzi na boisko, lecz z punktu widzenia elegancji nie było to najgorsze; spodenki gimnastyczne miały jakąś sportową przyzwoitość i były w wesołych kolorach: niebieskie, zielone, czerwone, żółte.
Jaromil nie troszczył się o swoje odzienie, ponieważ był pod opieką matki; ona mu wybierała ubranie, ona mu wybierała bieliznę, ona troszczyła się o to, żeby się nie przeziębił i miał odpowiednio ciepłe gacie. Wiedziała dokładnie, ile par gaci powinno leżeć w bieliźniarce i wystarczyło jej przelotne spojrzenie do szafy, żeby przekonać się, które z nich ma Jaromil na sobie. Gdy widziała, że żadnych z gaci w bieliźniarce nie brakuje, od razu się złościła; nie lubiła, kiedy Jaromil wkładał spodenki gimnastyczne, gdyż uważała, że nie mają one nic wspólnego z gaciami i nadają się tylko do sali gimnastycznej. Kiedy Jaromil bronił się, mówiąc, że gacie są brzydkie, odpowiadała mu z ukrywanym rozdrażnieniem, że chyba nikomu się w nich nie pokazuje. Jeśli więc Jaromil szedł do rudowłosej dziewczyny, wyciągał zawsze z bieliźniarki jedną parę gaci, chował je do szuflady biurka i po kryjomu ubierał spodenki. Jednakże tym razem nie wiedział, co go wieczorem spotka, i miał na sobie obrzydliwe gacie, grube, rozciągnięte, brudne, szare! Powiecie, że jest to błaha komplikacja, że mógł przecież zgasić światło, żeby go nie było widać. jednakże w pokoju paliła się mała lampka z różowym abażurem, która niecierpliwie czekała już na to, aby dwojgu kochankom świecić przy ich kochaniu i Jaromil nie potrafił sobie wyobrazić, jakimi słowami mógłby skłonić dziewczynę, żeby zgasiła lampkę.
Albo stwierdzicie, że mógł brzydkie gacie zdjąć razem ze spodniami. Jednakże Jaromil nie mógł sobie wyobrazić, jak zdejmuje gacie i spodnie równocześnie, ponieważ nigdy tego nie robił; taki nagły przeskok do nagości przerażał go; rozbierał się zawsze partiami i długo pieścił się z rudą w spodenkach, które zdejmował dopiero pod wpływem podniecenia.
Stał więc przerażony naprzeciwko dużych czarnych oczu i oświadczył, że też już musi iść.
Stary poeta niemalże się rozgniewał; mówił, że nie wolno mu obrażać kobiety i szeptem opisywał mu rozkosze, które go czekają; ale jego słowa jakby jeszcze bardziej uzmysławiały Jaromilowi brzydotę gaci. Widział cudowne czarne oczy i z rozdartym sercem cofał się ku drzwiom. Ledwie wyszedł na ulicę, ogarnął go rozpaczliwy żal; nie mógł pozbyć się obrazu wspaniałej kobiety. A stary poeta (rozstali się z redaktorem na przystanku tramwajowym i szli teraz sami nocnymi ulicami) dręczył go, wciąż na nowo wyrzucając mu, że obraził damę i zachował się głupio. Jaromil powiedział poecie, że damy obrazić nie chciał, ale jest zakochany w swojej dziewczynie, która go kocha nad życie.
Jest pan naiwny, rzekł mu stary poeta. Jest pan przecież poetą, jest pan kochankiem życia, nie skrzywdzi pan swej dziewczyny tym, że pokocha się pan z inną; życie jest krótkie i okazje, które przepuścimy, nie powrócą.
Udręką było słyszeć to. Jaromil odpowiedział staremu poecie, że według jego mniemania jedna wielka miłość, w którą włożymy wszystko, co jest w nas, jest czymś więcej niż tysiące przelotnych miłostek; że on ma w swojej jednej dziewczynie wszystkie inne kobiety; że jego dziewczyna jest taka zmienna, tak niepowtarzalna, iż jest w stanie przeżyć z nią więcej nieoczekiwanych przygód niż Don Juan z tysiącem i jedną kobietą.
Stary poeta przystanął; słowa Jaromila widocznie trafiły do niego: – Może ma pan rację – rzekł. – Ja jednak jestem starym człowiekiem i należę do starego świata. Przyznam się, panu, że choć jestem żonaty, bardzo chętnie zostałbym u tej kobiety zamiast pana. Gdy Jaromil ciągnął dalej swoje wywody o wielkości monogamistycznej miłości, stary poeta odchylił głowę.
– Ach, może ma pan rację, przyjacielu, ba – z pewnością ma pan rację. Czyż i ja nie marzyłem o wielkiej miłości? O jednej jedynej miłości? O miłości nieskończonej jak wszechświat? Tylko, że ja ją spartaczyłem, bracie, ponieważ w tym starym świecie, świecie pieniędzy i kurew, nie wiodło się wielkiej miłości.
Obydwaj byli pijani i stary poeta chwycił młodego poetę za ramiona i zatrzymał się razem z nim na środku jezdni. Wyciągnął do góry rękę i zawołał:
– Niech zginie stary świat, niech żyje wielka miłość! – Jaromilowi wydawało się to wspaniałe, cygańskie i poetyckie, długo krzyczeli więc obaj z entuzjazmem w ciemnościach Pragi:
– Niech zginie stary świat! Niech żyje wielka miłość!
Potem stary poeta ukląkł nagle przed Jaromilem i ucałował mu, rękę. – Przyjacielu, chylę czoła przed twoją młodością! Moja starość chyli czoła przed twoją młodością, gdyż tylko młodość zbawi świat!
Następnie umilkł na chwilę i dotykając gołą głową jego kolana, dodał głosem bardzo melancholijnym:
– I chylę czoła przed twą wielką miłością!
W końcu rozstali się i Jaromil znalazł się w domu, w swoim pokoju. I znów stanął mu przed oczami obraz pięknej i utraconej kobiety. Powodowany pragnieniem samoupokorzenia, poszedł przejrzeć się w lustrze. Zdjął spodnie, by móc zobaczyć się w swoich obrzydliwych, rozciągniętych gaciach; patrzył długo i z nienawiścią na swą komiczną brzydotę.
A potem uświadomił sobie, że ten, o kim myśli z nienawiścią, to wcale nie on sam. Myślał o matce: o matce, która przydziela mu bieliznę, przed którą musi po kryjomu ubierać spodenki, a gacie chować do biurka; myślał o matce, która wie o każdej skarpetce i koszuli. Myślał z nienawiścią o matce, która trzyma go na długiej niewidzialnej smyczy, wrzynającej mu się w szyję.