Zmuszały go, żeby wciąż od nowa powtarzał swój wiersz, aż wreszcie zrezygnowały.
– Moje wieczne strachajło – westchnęła mama – nawet w gimnazjum bał się każdego egzaminu, ileż razy musiałam dosłownie wyganiać go do szkoły, ponieważ się bał! – Instruktorka powiedziała, że wiersz mógłby wyrecytować w postsynchronii jakiś aktor, tak że wystarczy może, gdy Jaromil, stojący pod skałą, będzie tylko bezgłośnie otwierać usta.
Zrobił tak.
– Na Boga – wołała do niego instruktorka już zniecierpliwiona. – Musi je pan otwierać dokładnie w zgodzie ze słowami swego wiersza, a nie ot tak tylko, jak się panu spodoba. Ten aktor musi to przecież nałożyć na ruchy pańskich ust! Stał więc Jaromil przed skałą, otwierał usta (posłusznie i dokładniej i kamera w końcu zaterkotała.
10
Jeszcze przed dwoma dniami stał na dworze przed kamerą w lekkim paletku, a dzisiaj musiał już włożyć zimowy płaszcz, szalik i kapelusz; spadł śnieg. Mieli się spotkać o szóstej przed jej domem. Była już jednak za kwadrans siódma, a ruda wciąż nie nadchodziła.
Spóźnić się chwilę, to nic poważnego, ale Jaromil, tylekroć urażony w ostatnich dniach, nie miał już siły znosić dalszego poniżenia; musiał spacerować koło domu na ulicy pełnej przechodniów, tak że wszyscy przechodzący obok mogli go widzieć, jak czeka na kogoś, kto się do niego nie spieszy, i w ten sposób wystawia swą porażkę na widok publiczny.
Bał się spojrzeć na zegarek, by ten nazbyt wymowny gest nie zdradził go przed całą ulicą, jako daremnie czekającego kochanka; podwinął sobie troszeczkę rękaw płaszcza i zatknął go pod zegarek, tak, by móc nań spoglądać całkiem niepostrzeżenie; gdy zauważył, że duża wskazówka przewędrowała kolejnych pięć minut z piętnastu brakujących do godziny siódmej, poczuł, że ogarnia go wściekłość; jak to jest, że on przychodzi zawsze przed umówioną godziną, a ona, głupsza i brzydsza, spóźnia się?
Przyszła wreszcie i napotkała kamienną twarz Jaromila. Poszli do jej pokoju, usiedli i dziewczyna zaczęła się tłumaczyć; była rzekomo u koleżanki. To było najgorsze, co mogła powiedzieć. Nic nie mogło jej usprawiedliwić, ale już najmniej jakaś koleżanka, która dla niego oznaczała samą kwintesencję błahości. Powiedział rudej, że doskonale rozumie wagę jej spotkania z koleżanką i dlatego proponuje jej, żeby do niej wróciła.
Dziewczyna wiedziała, że jest niedobrze; powiedziała, że miały z koleżanką bardzo ważną rozmowę; koleżanka rozstaje się z ukochanym; jest to ponoć bardzo smutne, koleżanka płakała, ruda musiała ją pocieszać i nie mogła odejść, zanim jej nie uspokoiła.
Jaromil powiedział, że to bardzo szlachetnie z jej strony, że suszyła łzy koleżance. Ale kto teraz będzie suszyć jej łzy, kiedy rozstanie się z Jaromilem, który nie ma zamiaru chodzić dłużej z dziewczyną, dla której idiotyczne łzy głupiej koleżanki znaczą więcej niż on? Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jest coraz gorzej; powiedziała Jaromilowi, że się przed nim tłumaczy, że jest jej przykro i że go przeprasza.
Było to jednak za mało, by nasycić jego urażoną ambicję; oświadczył, że jej tłumaczenia w niczym nie zmienią jego przekonania; to, co ruda nazywa miłością, żadną miłością nie jest; nie, zastrzegał się, nie jest to z jego strony żadna małostkowość, jeśli wyciąga tak daleko idące wnioski z epizodu na pozór banalnego; właśnie w takich drobiazgach uwidacznia się istota jej stosunku do niego; ta nieznośna swoboda, ta beztroska naturalność, z jaką odnosi się do Jaromila tak samo jak do koleżanki, do klienta w sklepie, do przechodnia na ulicy! Niech się już nigdy nie waży powiedzieć mu, że go kocha! Jej miłość jest tylko żałosną imitacją miłości!
Dziewczyna widziała, że już gorzej być nie może. Starała się przerwać pocałunkiem nienawistny smutek Jaromila; odtrącił ją od ust niemal brutalnie; wykorzystała to, by upaść na kolana i przycisnąć głowę do jego brzucha; Jaromil zawahał się przez chwilę, ale potem podniósł ją z ziemi i chłodno poprosił, żeby go nie dotykała.
Nienawiść, która uderzyła mu do głowy jak alkohol, była wspaniała i oczarowała go; oczarowała go tym bardziej, że odbita od dziewczyny wracała z powrotem i dotykała również jego samego; był to masochistyczny gniew, bowiem Jaromil dobrze wiedział, że odtrącając od siebie rudą dziewczynę, odtrąca jedyną kobietę, jaką posiada; czuł doskonale, że jego gniew jest nieuzasadniony i że jest w stosunku do dziewczyny niesprawiedliwy; ale może właśnie dlatego był jeszcze bardziej okrutny, ponieważ tym, co go pociągało, była przepaść; przepaść osamotnienia, przepaść samopotępienia; wiedział, że bez dziewczyny nie będzie szczęśliwy (będzie sam) ani zadowolony z siebie (będzie wiedział, że skrzywdził), ale ta świadomość była bezsilna wobec cudownego upojenia złością. Oświadczył dziewczynie, że to, co teraz powiedział, nie odnosi się tylko do tej chwili, ale na zawsze; nigdy już nie będzie chciał, by dotknęła go jej ręka.
Dziewczyna nie po raz pierwszy spotkała się z pełną rozżalenia złością, tudzież z zazdrością Jaromila; tym razem jednak słyszała w jego głosie wściekłe nieomal zdecydowanie; czuła, że Jaromil jest w stanie uczynić wszystko, by ukoić swój niezrozumiały gniew. Dlatego, niemal w ostatniej chwili, prawie na samej krawędzi przepaści, powiedziała: – Proszę cię, nie gniewaj się na mnie. Nie gniewaj się, że cię okłamałam. Nie byłam u żadnej koleżanki.
To go zmieszało.
– Więc gdzie byłaś?
– Ty się będziesz gniewać, ty go nie lubisz, ale ja nic na to nie poradzę, musiałam do niego pójść.
– U kogo byłaś?
– Byłam u brata. Tego, co u mnie mieszkał.
To go rozdrażniło.
– Cóż to macie ciągle za sprawy?
Nie gniewaj się, w ogóle nic dla mnie nie znaczy, w porównaniu z tobą jest dla mnie niczym, ale zrozum, to mimo wszystko jest mój brat, przecież razem wyrastaliśmy przez całych piętnaście lat. Wyjeżdża. Na długo. Musiałam się z nim pożegnać.
Sentymentalne pożegnanie z bratem było dla niego czymś obrzydliwym.
– Gdzież to może wyjeżdżać brat, że musisz się z nim żegnać tak długo, iż zaniedbujesz wszystko inne? Wyjeżdża na tydzień na delegację? Czy może na niedzielę na daczę?
Nie, nie wyjeżdża ani na daczę, ani na delegację; jest to coś znacznie poważniejszego i ona nie może tego Jaromilowi powiedzieć, gdyż wie, jak strasznie Jaromil by się gniewał.
– I ty to nazywasz miłością? Kiedy ukrywasz przede mną coś, z czym się nie zgadzam? Gdy coś przede mną taisz?
Tak, dziewczyna wie doskonale, że miłość oznacza absolutną szczerość; ale niechże ją zrozumie: boi się, po prostu się boi…
– Co to może być? Gdzieżby mógł wyjeżdżać brat, że boisz się mi o tym powiedzieć?
Czyżby Jaromil naprawdę się nie domyślał? Naprawdę nie potrafi odgadnąć, o co chodzi?
Nie, Jaromil nie potrafi tego odgadnąć; (w tej chwili jego gniew już tylko kuśtykał za jego ciekawością).
W końcu dziewczyna wyznała mu to: jej brat postanowił opuścić potajemnie, nielegalnie, bezprawnie ten kraj; pojutrze już będzie za granicą.
Jakże to? Brat chce opuścić naszą młodą socjalistyczną republikę? Brat chce zdradzić rewolucję? Brat chce zostać emigrantem? Czyżby nie wiedział, co to znaczy być emigrantem? Czyżby nie wiedział, że każdy emigrant automatycznie staje się pracownikiem obcych służb wywiadowczych, które chcą zniszczyć naszą ojczyznę?