Выбрать главу

Myślała, że ich cudowne kochanie uśmierzyło bezpowrotnie jego złość wobec brata; była zaskoczona pytaniem i nie umiała na nie odpowiedzieć.

Ponownie (smutno i obojętnie) zapytał:

– Pójdziesz sama na milicję?

Coś tam wyjąkała; chciała odwieść go od jego zamysłu, a jednocześnie bała się to powiedzieć wprost; wykrętność tego jąkania była wszakże widoczna, toteż Jaromil powiedział:

– Rozumiem cię, że nie chcesz tam iść, sam to załatwię – i pogłaskał ją (współczująco, smutno, z rozczarowaniem) po twarzy.

Była zmieszana i nie potrafiła nic powiedzieć. Pocałowali się i Jaromil wyszedł.

Rano obudził się już po wyjściu mamy. Wczesnym rankiem, gdy jeszcze spał, położyła mu na jego krześle koszulę, krawat, spodnie, marynarkę i, oczywiście, gacie. Nie można było zburzyć tego od dwudziestu lat panującego zwyczaju i Jaromil ciągle go biernie przyjmował. Ale tego dnia, kiedy zobaczył ułożone jasnobeżowe gacie z tymi szerokimi pałętającymi się nogawkami, z wielkim rozporkiem na brzuchu, głośno niemal prowokującym do siusiania, ogarnęło go święte oburzenie.

Tak, wstał tym razem w taki sposób, jak się wstaje, by rozpocząć wielki i decydujący dzień. Wziął gacie i przyglądał im się, trzymając je w wyciągniętych rękach; przyglądał im się uważnie i z czułą nieomal nienawiścią; potem włożył koniec nogawki do ust i zacisnął zęby; tę samą nogawkę złapał prawą ręką i szarpnął gwałtownie; usłyszał odgłos rozdzieranego materiału; odrzucił potargane gacie na ziemię, pragnąc, żeby tam zostały i żeby zobaczyła je mama.

Potem włożył żółte spodenki, włożył przygotowaną koszulę, krawat, spodnie, marynarkę i wyszedł z domu.

11

Oddał na portierni dowód osobisty (,jest to konieczne, jeśli ktoś chce wejść do wielkiego gmachu, będącego siedzibą Służby Bezpieczeństwa) i stąpał w górę po schodach. Patrzcie na niego, jak kroczy, jak waży każdy krok! Idzie, jakby na barkach niósł cały swój los; idzie w górę po schodach, jak gdyby wspinał się nie tylko na wyższe piętro budynku, ale także na wyższe piętro własnego życia, skąd zobaczy to, czego dotąd nie widział.

Wszystko mu sprzyjało; gdy wszedł do kancelarii, zobaczył twarz szkolnego kolegi i była to twarz przyjaciela; uśmiechała się radośnie na jego powitanie; była mile zaskoczona; była wesoła.

Syn woźnego oświadczył, iż jest bardzo szczęśliwy, że Jaromil przyszedł go odwiedzić, i w duszy Jaromila rozgościła się błogość. Usiadł na podsuniętym krześle i po raz pierwszy naprawdę poczuł, że siedzi tu naprzeciw swego szkolnego kolegi, jak mężczyzna naprzeciw mężczyzny; jak równy naprzeciw równego; jak szorstki naprzeciw szorstkiego.

Przez chwilę tak sobie gwarzyli, jak gwarzą ze sobą koledzy, ale dla Jaromila była to tylko łagodna uwertura, podczas której cieszył się niecierpliwie na podniesienie kurtyny.

– Chcę cię o czymś bardzo ważnym zawiadomić – powiedział potem poważnym głosem. – Wiem o człowieku, który w najbliższym czasie chce uciec za granicę. Musimy coś z tym zrobić.

Syn woźnego spoważniał i postawił Jaromilowi kilka pytań. Jaromil odpowiedział na nie szybko i dokładnie.

– To bardzo poważna sprawa – oświadczył syn woźnego. – Nie mogę tego sam załatwić.

Zaprowadził potem Jaromila długim korytarzem do innego biura, gdzie przedstawił go starszemu mężczyźnie w cywilnym ubraniu; przedstawił go jako swego przyjaciela, tak że ów starszy mężczyzna też się do Jaromila przyjacielsko uśmiechnął; zawołali maszynistkę i spisali protokół; Jaromil musiał wszystko dokładnie opowiedzieć: jak się nazywa jego dziewczyna; gdzie pracuje; ile ma lat; skąd ją zna; jaka jest jej rodzina; gdzie pracował jej ojciec, jej bracia, jej siostry; kiedy powiadomiła go o przygotowywanej ucieczce brata; kim jest ten brat; co Jaromil o nim wie.

Jaromil wie o nim dużo, dziewczyna często mu o nim opowiadała; to jest właśnie powód, dla którego całą sprawę uważał za bardzo ważną i spieszył się, by swych towarzyszy, swych współbojowników, swych przyjaciół na czas powiadomić. Brat nienawidzi mianowicie naszego ustroju; jakież to smutne! Pochodzi z całkiem skromnej, ubogiej rodziny, ale ponieważ pracował kiedyś jako kierowca u pewnego burżuazyjnego polityka, jest na życie i na śmierć związany z ludźmi, którzy knują intrygi przeciwko naszemu państwu; tak, to może poświadczyć z absolutną pewnością, ponieważ jego dziewczyna tłumaczyła mu poglądy brata bardzo dokładnie; byłby gotów strzelać do komunistów; Jaromil potrafi sobie doskonale wyobrazić, co będzie robić ów człowiek, gdy wyjedzie na emigrację; Jaromil wie, że jego jedyną pasją jest zniszczenie socjalizmu. Z męską rzeczowością wszyscy trzej mężczyźni podyktowali maszynistce protokół, po czym starszy mężczyzna powiedział synowi woźnego, żeby prędko poszedł załatwić, co trzeba. Gdy zostali sami w pokoju, podziękował Jaromilowi za jego przysługę. Powiedział mu, że jeśli cały naród będzie tak czujny jak on, nasza socjalistyczna ojczyzna będzie bezpieczna. Powiedział również, że cieszyłby się, gdyby to ich spotkanie nie było ostatnim. Jaromil z pewnością sam dobrze wie, ilu wrogów ma wszędzie nasze państwo; Jaromil obraca się na wydziale wśród studentów, a może zna także jakichś ludzi z kręgów literackich. Tak, wiemy, że są to w większości uczciwi ludzie; ale znajduje się między nimi również wielu takich, co szkodzą.

Jaromil patrzył z zachwytem w twarz milicjanta; wydawała mu się piękna; była poorana głębokimi zmarszczkami i świadczyła o ciężkim, męskim życiu. Tak, on, Jaromil, też bardzo by się cieszył, gdyby ich spotkanie nie było ostatnim. Nie pragnie niczego innego; wie, gdzie jest jego miejsce. Podali sobie ręce i Jaromil wyszedł z gmachu milicji na mroźne słoneczne przedpołudnie. Spojrzał na chmury wznoszące się nad dachami miasta. Wciągnął do płuc zimne powietrze i czuł się przepełniony męskością, która przedzierała się wszystkimi porami jego ciała na zewnątrz i chciała śpiewać.

Początkowo zamierzał iść prosto do domu, usiąść przy biurku i pisać wiersze. Po kilku krokach zawrócił jednak; nie chciał być sam. Wydawało mu się, że jego rysy w ciągu minionej godziny stwardniały, krok stał się pewniejszy, głos bardziej szorstki, i pragnął być widzianym w tej przemianie. Poszedł na wydział i wdawał się ze wszystkimi w rozmowę. Nikt mu wprawdzie nie powiedział, że jest inny niż był, ale słońce wciąż świeciło, a nad kominami miasta unosił się ciągle nie napisany wiersz. Poszedł do domu i zamknął się w swym pokoiku. Zapisał kilka kartek papieru, ale nie był zbyt zadowolony. Odłożył więc pióro i przez chwilę marzył; marzył o tajemniczym progu, który musi przekroczyć chłopiec, by stać się mężczyzną; zdawało mu się, że zna nazwę tego progu; nie była to miłość; ten próg nazywał się obowiązkiem. O obowiązku trudno jest pisać wiersze; jaką wyobraźnię ma rozbudzić to surowe słowo? Jaromil wiedział jednak, że właśnie wyobraźnia rozbudzona przez to słowo, będzie nowa, niebywała, niespodziewana; nie miał zresztą na myśli obowiązku w dawnym rozumieniu, jako czegoś narzuconego z zewnątrz, lecz obowiązek, który człowiek sam sobie stwarza, swobodnie wybiera, obowiązek, który jest dobrowolny i stanowi powód śmiałości i dumy człowieka.

Te rozmyślania napełniały Jaromila pychą, bowiem z ich pomocą szkicował swój własny i zupełnie nowy portret. Znowu zapragnął być widziany w swej cudownej metamorfozie i pospieszył do rudej dziewczyny. Było już koło szóstej, sądził więc, że zastanie ją w domu. Gospodarz oświadczył mu jednak, że dotąd nie wróciła ze sklepu. Ponoć już pół godziny temu szukali jej tu jacyś dwaj panowie i musiał im oznajmić, że jego podnajemczyni dotychczas nie wróciła.