Nie, nie ma niczego nad honor!
Honor jest tylko głodem twojej zarozumiałości, Lermontowie. Honor jest iluzją zwierciadeł, honor jest tylko teatrem dla tej mało ważnej publiczności, której jutro tu już nie będzie!
Ale Lermontow jest młody i sekundy, w których żyje, są dla niego wiecznością, a tych kilka dam i panów, którzy na niego patrzą, to amfiteatr świata; albo pójdzie przez ten świat pewnym krokiem mężczyzny, albo nie zasługuje na to, by żyć!
11
Czuł, jak mu po twarzy spływa błoto hańby i wiedział, że z taką pomazaną twarzą nie mógłby tu z nimi pozostać ani minuty. Próżno go uciszają, próżno go uspokajają.
– Niepotrzebnie staracie się nas pogodzić rzekł. – Są sprawy, które pogodzić się nie dadzą.
Potem wstał i poruszony zwrócił się do trzydziestolatka:
– Osobiście jest mi przykro, że malarz pracuje na budowie i maluje przy złym świetle. Ale obiektywnie rzecz biorąc, to wszystko jedno, czy maluje przy świeczce, czy w ogóle nie maluje. Cały świat jego obrazów jest bowiem od dawna martwy. Prawdziwe życie jest gdzie indziej! Całkiem gdzie indziej! I to jest powód, dla którego nie chodzę do malarza. Nie mam ochoty dyskutować z nim o problemach, które nie istnieją. Niech mu się wiedzie jak najlepiej. Nie mam nic przeciw martwym. Niech im ziemia lekka będzie. I tobie też to mówię – wskazał na trzydziestolatka. – Niech ci ziemia lekką będzie. Jesteś martwy, choć nawet o tym nie wiesz.
Trzydziestolatek wstał także i powiedział:
– Byłoby może ciekawe zobaczyć, jak wypadłaby walka pomiędzy trupem a poetą.
Jaromilowi krew uderzyła do głowy.
– Proszę bardzo, możemy spróbować – rzekł i zamachnął się pięścią na trzydziestolatka, który jednak złapał go za rękę, gwałtownym szarpnięciem odwrócił go plecami do siebie, po czym prawą ręką chwycił go za kołnierz, lewą zaś za tył spodni, i uniósł w górę.
– Dokąd mam pana poetę wynieść? – zapytał.
Obecni przy tym goście, którzy jeszcze przed chwilą starali się pogodzić obu rywali, nie mogli powstrzymać się od śmiechu; trzydziestolatek kroczył przez pokój, trzymając wysoko w górze Jaromila, który rzucał się w powietrzu jak zrozpaczona, delikatna ryba. W końcu doniósł go do drzwi balkonu. Otworzył je, postawił poetę na progu i zamachnął się nogą.
12
Rozległ się wystrzał, Lermontow chwycił się za serce, a Jaromil upadł na lodowaty beton balkonu.
O, Czechy, sława wystrzałów tak często zmienia się u was w hecę kopniaków!
Ale czy mamy wyśmiewać się z Jaromila za to, że jest parodią Lermontowa? Czy mamy może wyśmiewać się z malarza, że naśladował Andre Bretona, bo tak jak on nosił skórzany płaszcz i chował wilczura. Czyż i Andre Breton nie był imitacją czegoś wzniosłego, do czego chciał być podobny? Czy parodia nie jest wiecznym przeznaczeniem człowieka?
Zresztą, nie ma nic prostszego, niż zmienić sytuację.
13
Rozległ się wystrzał, Jaromil chwycił się za serce, a Lermontow upadł na lodowaty beton balkonu.
Ma na sobie galowy mundur carskiego oficera i podnosi się z ziemi. Jest katastrofalnie opuszczony. Nie ma tu historiografii literackiej z jej balsamami, które nadałyby wzniosły sens jego upadkowi. Nie ma pistoletu, w którego wystrzale zniknęłoby chłopięce poniżenie. Jest tu tylko śmiech, który dobiega przez okno i na zawsze go znieważa.
Podchodzi do poręczy i patrzy na dół. Niestety jednak, balkon nie jest na tyle wysoki, by mógł mieć pewność, że się zabije, jeśli skoczy. Jest zimno, marzną mu uszy, marzną mu nogi, przestępuje i nie wie, co począć. Boi się, że otworzą się drzwi balkonu i pojawią się w nich roześmiane twarze. Został schwytany. Jest w pułapce fraszki.
Lermontow nie boi się śmierci, ale boi się śmieszności. Chciałby skoczyć w dół, lecz nie skoczy, gdyż wie, że o ile samobójstwo jest tragiczne, o tyle nieudane samobójstwo budzi śmiech.
Zaraz, zaraz. Co to za dziwne zdanie? Przecież, czy samobójstwo powiedzie się, czy nie, jest to jeden i ten sam czyn, do którego prowadzą te same pobudki i ta sama odwaga! Cóż więc odróżnia tu tragiczne od śmiesznego? Tylko przypadek powodzenia? Co właściwie odróżnia małość od wielkości? Powiedz, Lermontowie! Czy tylko rekwizyty? Pistolet czy kopniak? Tylko kulisy, które podsuwa ludzkiemu zdarzeniu Historia?)
Dosyć! Na balkonie jest Jaromil, ma na sobie białą koszulę z rozluźnionym krawatem i trzęsie się z zimna.
14
Wszyscy rewolucjoniści kochają płomienie. Percy Shelley także marzył o śmierci w ogniu. Kochankowie z jego wielkiego poematu zginęli razem na stosie. Pod ich postaciami Shelley ukazał siebie i swoją żonę, ale pomimo to zginął w odmętach wód. Jednakże przyjaciele poety, jak gdyby chcieli naprawić tę semantyczną pomyłkę śmierci, ułożyli na morskim brzegu wielki stos, na którym spalili jego ciało, obgryzione przez ryby.
Czyżby i z Jaromila śmierć chciała zadrwić, skoro posyła mu naprzeciw mróz zamiast żaru?
Bowiem Jaromil chce umrzeć; myśl o samobójstwie wabi go jak głos słowika. Wie, że przyszedł tu przeziębiony, wie, że zachoruje, ale nie wróci z powrotem do pokoju, nie może już znieść upokorzenia. Wie, że tylko objęcia śmierci mogą go ukoić, te objęcia, które wypełni całym swym ciałem i duszą i będzie w nich nieskończenie wielki; wie, że tylko śmierć może go pomścić i oskarżyć o morderstwo tych, którzy się śmieją. Pomyślał, że położy się pod drzwiami i pozwoli opiekać się od spodu zimnem, aby ułatwić śmierci zadanie. Usiadł na ziemi; beton był tak lodowaty, że po chwili nie czuł już pośladków; chciał się położyć, ale nie miał na tyle odwagi, by przytknąć plecy do zmrożonej ziemi, więc znowu wstał.
Mróz obejmował go całego, był wewnątrz jego lekkich półbucików, był pod spodniami i pod spodenkami, od góry wsunął mu rękę pod koszulę. Jaromil szczękał zębami, bolało go gardło, nie mógł przełykać, kichał i chciało mu się sikać. Rozpiął sobie skostniałymi palcami rozporek; sikał potem przed siebie na ziemię i widział, jak ręka, która trzyma przyrodzenie, trzęsie mu się z zimna.
15
Przytupywał z bólu na betonowej posadzce, ale za nic na świecie nie otworzyłby drzwi do tych, co się śmiali. Ale co z nimi? Czemu sami nie przyjdą do niego? Czy są aż tacy źli? Czy tacy pijani? A właściwie jak długo już stoi na mrozie?
W pokoju zgaszono nagle wiszącą u sufitu lampę, pozostawiając jedynie przytłumione światło.
Jaromil podszedł do okna i zobaczył, że nad tapczanem świeci się mała lampka z różowym abażurem; przyglądał się długo, aż w końcu zobaczył dwa nagie ciała w uścisku.
Szczękał zębami, trząsł się i patrzył; na wpół zaciągnięta zasłona nie pozwalała mu stwierdzić z pewnością, czy ciało kobiety przykryte ciałem mężczyzny należy do instruktorki, ale wszystko wskazywało na to, że tak; włosy tej kobiety były czarne i długie.
Ale kim jest ten mężczyzna? Mój Boże, przecież Jaromil wie, kto to jest! Przecież to wszystko już kiedyś widział! Zima, śnieg, górska równina i w rozświetlonym oknie Ksawery z kobietą! Ale przecież od dziś Ksawery i Jaromil mieli być jedną istotą. Czemu Ksawery go zdradza? Mój Boże, dlaczego na jego oczach kocha się z dziewczyną?!
16
W pokoju było ciemno. Nie było niczego słychać ani widać. W jego myślach także niczego nie było: ani złości, ani żalu, ani upokorzenia; w jego myślach było tylko straszliwe zimno.
Nie mógł już tego wytrzymać; otworzył szklane drzwi i wszedł do środka; nie chciał niczego widzieć, nie rozglądał się na prawo ani na lewo, tylko szybko przeszedł przez pokój.