Na korytarzu świeciło się światło. Zbiegł po schodach na dół i otworzył drzwi pokoju, gdzie zostawił swoją marynarkę; było tam ciemno, jedynie słaba poświata przenikająca z przedpokoju oświetlała niewyraźnie kilka śpiących postaci, które głośno oddychały. Wciąż trząsł się z zimna. Macał rękami po krzesłach, by namacać marynarkę, ale nie mógł jej znaleźć. Kichnął; ktoś ze śpiących przebudził się i ofuknął go.
Wyszedł do przedpokoju. Tam wisiał jego zimowy płaszcz. Włożył go na koszulę, ubrał kapelusz i wybiegł z willi.
17
Kondukt już wyszedł. Na przedzie koń ciągnie wóz z trumną. Za wozem idzie pani Wolkerowa i widzi, jak spod czarnego wieka sterczy róg białej poduszeczki; ten przytrzaśnięty róg jest jakby wyrzutem, że ostatnie łoże jej chłopca (ach, ma dwadzieścia cztery lata) jest niestarannie posłane; czuje nieodparte pragnienie poprawienia tej poduszki pod jego głową.
Potem trumna leży w kościele otoczona wieńcami. Babcia, która cierpi na martwicę, musi sobie palcem unieść powiekę, żeby cokolwiek widzieć. Ogląda trumnę, ogląda wieńce; na jednym z nich jest wstęga z nazwiskiem Martynowa.
– Wyrzućcie to rozkazuje. Jej stare oko, nad którym palec przytrzymuje bezwładną powiekę, wiernie strzeże ostatniej drogi Lermontowa, mającego dwadzieścia sześć lat.
18
Jaromil (ach, jeszcze nie ma dwudziestu lat) jest w swoim pokoju i ma wysoką gorączkę. Lekarz stwierdził zapalenie płuc.
Za ścianą słychać głośną sprzeczkę lokatorów, a dwa pokoje, w których mieszka wdowa z synem, są wysepką ciszy. Ale mama nie słyszy hałasu z sąsiedniego pokoju. Myśli tylko o lekarstwach, gorącej herbacie i zimnych okładach. Jeszcze gdy był malutki, siedziała nad nim nieprzerwanie wiele dni, by go wynieść, poczerwieniałego i rozpalonego, z państwa umarłych. Teraz będzie przy nim siedzieć tak samo gorliwie, długo i wiernie.
Jaromil śpi, majaczy, budzi się i znów majaczy; ogień gorączki liże jego ciało.
Więc jednak płomienie? Jednak zamieni się w blask i żar?
19
Przed mamą stoi nieznajomy mężczyzna, który chce rozmawiać z Jaromilem. Mama odmawia. Mężczyzna przypomina jej nazwisko rudowłosej dziewczyny.
– Pani syn zadenuncjował jej brata. Są teraz oboje aresztowani. Muszę z nim porozmawiać.
Stoją naprzeciw siebie w mamy pokoju, ale dla mamy pokój ten jest teraz jedynie przedsionkiem komnaty syna; strzeże jej jak uzbrojony anioł bramy raju. Głos gościa jest przykry i budzi w niej gniew. Otwiera drzwi od pokoju syna.
– Więc niech pan z nim porozmawia.
Mężczyzna zobaczył rozognioną twarz chłopca majaczącego w gorączce, a mama powiedziała cichym, lecz zdecydowanym głosem:
– Nie wiem wprawdzie, o czym pan mówi, ale zapewniam pana, że mój syn wiedział, co robi. Wszystko, co robi, jest w interesie klasy robotniczej.
Gdy wypowiadała te słowa, które często słyszała od syna, ale które dotychczas były jej obce, czuła, jak napełnia ją poczucie ogromnej siły; była teraz złączona z synem bardziej niż kiedykolwiek przedtem; stanowiła z nim jedną duszę, jedną myśl; tworzyła z nim jeden wszechświat, utkany z jednej, jednorodnej materii.
20
Ksawery trzymał w ręce aktówkę, w której był zeszyt do czeskiego i podręcznik przyrody.
– Dokąd chcesz iść?
Ksawery uśmiechnął się i wskazał na okno. Okno było otwarte, świeciło w nim słońce i z daleka dobiegały przezeń odgłosy miasta pełnego przygód.
– Obiecałeś mi, że zabierzesz mnie ze sobą…
– To było dawno temu – powiedział Ksawery.
– Chcesz mnie zdradzić?
– Tak. Zdradzę cię.
Jaromil nie mógł złapać tchu. Czuł tylko, jak bardzo Ksawerego nienawidzi. Jeszcze niedawno myślał, że on i Ksawery są jedną i tą samą istotą pod dwiema postaciami, lecz teraz rozumie, że Ksawery jest kimś zupełnie innym i że to jego największy wróg!
A Ksawery pochylił się ku niemu i pogłaskał go po twarzy:
– Jesteś piękna, jesteś bardzo piękna…
– Czemu zwracasz się do mnie jak do kobiety! Zwariowałeś? – krzyknął Jaromil.
Ale Ksawery nie pozwolił sobie przerwać:
– Jesteś bardzo piękna, ale muszę cię zdradzić.
Odwrócił się potem i odchodził w stronę otwartego okna.
– Ja nie jestem kobietą! Ja przecież nie jestem kobietą! – krzyczał za nim Jaromil.
21
Gorączka na chwilę opadła i Jaromil rozglądał się dookoła; ściany są puste; obramowana fotografia w oficerskim mundurze zniknęła.
– Gdzie jest tatuś?
– Tatusia tu nie ma – mówi mama czułym głosem.
– Jak to? Kto go zdjął?
Ja, kochanie. Nie chcę, żebyś na niego patrzył. Nie chcę, by pomiędzy nas dwoje ktoś wkraczał. Teraz już nie ma potrzeby, byśmy się okłamywali. Musisz o tym wiedzieć. Tatuś nigdy nie chciał, żebyś się urodził. Nigdy nie chciał, żebyś żył. Zmuszał mnie do tego, żebyś się nie narodził. Jaromil był osłabiony gorączką i nie miał już sił wypytywać się ani sprzeczać.
– Mój piękny chłopcze – mówi do niego mama i głos jej drży.
Jaromil uświadamia sobie, że kobieta, która do niego mówi, zawsze go kochała, zawsze mógł na nią liczyć, nigdy się o nią nie musiał bać i nigdy nie musiał być o nią zazdrosny.
Ja nie jestem piękny, mamusiu. Ty jesteś piękna. Wyglądasz tak młodziutko.
Mama słyszy, co mówi syn, i chce jej się płakać ze szczęścia: – Wydaje ci się, że jestem piękna? Przecież ty jesteś do mnie podobny. Nigdy nie chciałeś o tym słyszeć, że jesteś do mnie podobny. Ale to prawda i jestem szczęśliwa, że tak jest.
I głaskała go po włosach, żółtych i delikatnych jak puch, i całowała go po nich.
– Masz włosy anioła, kochanie.
Jaromil czuje, że jest bardzo zmęczony. Nie miałby już sił iść za jakąś inną kobietą, wszystkie są tak daleko i droga do nich jest nieskończenie długa.
– Nigdy właściwie nie podobała mi się żadna kobieta – mówi – tylko ty, mamusiu. Ty jesteś ze wszystkich najpiękniejsza.
Mama płacze i całuje go.
– Pamiętasz zdrojowe miasteczko?
– Tak, mamusiu, ciebie kochałem najbardziej ze wszystkich.
Mama widzi świat przez wielką łzę szczęścia; wszystko wokół jest wilgotno rozmazane; rzeczy uwolniły się z więzów kształtów i tańczą, i cieszą się.
– Naprawdę, kochanie?
– Tak – mówi Jaromil, trzyma mamy rękę w swej gorącej dłoni i jest zmęczony, ogromnie zmęczony.
Już się piętrzy glina nad trumną Wolkera. Już pani Wolkerowa wraca z cmentarza. Już leży kamień nad trumną Rimbauda, ale jego mama, jak wiadomo, kazała sobie jeszcze otworzyć rodzinny charlevillski grobowiec. Widzicie ją, tę surową panią w czarnej sukni? Zagląda w ciemną wilgotną czeluść i upewnia się, że trumna jest na swoim miejscu i że jest zamknięta. Tak, wszystko jest w porządku. Arthur leży i nie ucieka. Arthur już nigdy nie ucieknie. Wszystko jest w porządku.
A więc jednak woda? Nie żadne płomienie?
Otworzył oczy i zobaczył pochyloną twarz z lekko cofniętym podbródkiem i delikatnymi żółtymi włosami. Ta twarz nad nim była tak blisko, że wydawało mu się, iż leży nad brzegiem studni i widzi w niej własną postać.
Nie, żadne płomienie. Utonie w wodzie.
Patrzył na swoją twarz na powierzchni wody. Potem zobaczył nagle w tej twarzy ogromny strach. I to była ostatnia rzecz, jaką widział.
Milan Kundera